Duchowość, inny punkt widzenia, ale w zasadzie powinienem napisać: różny punkt widzenia.
wyschnięte drzewo oliwne |
Niewielu ludzi sobie zdaje sprawę, że różna jest miłość i więzi międzyludzkie w Buddyzmie od miłości i więzi międzyludzkich, do których przywykliśmy, a które są określone przez Chrześcijaństwo. Pomyślałem więc, że spróbuję uściślić temat, ale wybrałem drogę prowokacji do dyskusji. Wkleiłem link z artykułem o. Aleksandra Posackiego nt. spotkań w Tyńcu. Tam właśnie można przekonać się o tym, że taka różnica naprawdę istnieje. Ale żeby było prowokacyjnie wskazałem na część zatytułowaną: "Polityka czy kult? Pomiędzy rytuałami a duchami i bogami", ponieważ jest tam opis czegoś, co nam Chrześcijanom i Europejczykom, raczej na myśl nie przyjdzie, gdy myślimy o Buddyzmie. Chodzi o ...tajne obrzędy tantry. Jakie to obrzędy?... szczegóły w artykule. Zapewniam, że to drastyczne, wręcz niedopuszczalne w naszej kulturze, a religii zwłaszcza.
Od zawsze wiem, że ludzie wolą wyjść na koziołka Matołka, niż sami siebie potraktować poważnie i pozwolić być tak traktowanymi przez innych. Wydaje się nam, że będziemy musieli być doskonali, bo inaczej coś wyjdzie na jaw, coś ukrytego i zaskakującego dla nas samych. I na pewno stracimy kontrolę. Być może tego wymaga od człowieka Buddyzm, ale na pewno nie Chrześcijaństwo. Nasza kultura i religia wskazuje wyraźnie, że nie da się być doskonałym. Nie da i nie trzeba. Ale kto o tym jeszcze pamięta...
Żeby przyjąć, przyswoić sobie, kulturę wschodu trzeba by się najpierw wyrzec swojej, nieźle przenicować, wyzerować się niemal genetycznie. Może właśnie ta niepamięć wynika z procesu zerowania siebie?
W każdym razie ja zerem nie mam zamiaru się stać. Nie będę się nicował, będę się umacniał w sobie. Nie po drodze mi z Buddyzmem.