Nikt już nie wątpi, że wokół katastrofy smoleńskiej narosło sporo mitów, manipulacji opinią i jawnych kłamstw. Większość z nas jest świadomych, że te działania były celowe. Ktoś chciał i komuś zależało na tym zamieszaniu. Wyszły z tego niezłe klocki... dramat wokół krzyża na placu przed Pałacem Prezydenckim, dramat w Łodzi, gdzie doszło do mordu z powodów politycznych. Były członek jednej partii zabija członka innej, konkurencyjnej partii. Na sprawie sądowej wyszło, że Ryszard Cyba inspirował się artykułami prasowymi i "bardzo mocno odwoływał się do jednej z grup opinii o przyczynach katastrofy smoleńskiej, które wskazywały jako jej powód naciski na pilotów ze strony prezydenta L. Kaczyńskiego, a także poglądów, że PiS sieje nienawiść, jest przyczyną skłócenia narodu." (M. Markiewicz w wywiadzie dla Gościa Niedzielnego z 8 stycznie 2012r). Właśnie pogłębienie się podziału między nami Polakami. Kto na nim wygrywa? To widać.
Chcemy, czy nie, bierzemy udział w wielkiej psychologicznej wojnie, w której zwycięzcy biorą łupy, nie oglądając się na nic. Nic nie ma znaczenia, liczy się tylko wygrana, a stawką jest władza. Po osiągnięciach władzy widać, że jest to władza dla władzy, zwycięstwo dla zwycięstwa. Sami decydujemy po której stronie stajemy. Bierność jest również postawą wspierającą tą wojnę. Wydaje się, że tylko przegrywający mają świadomość w czym uczestniczą.
Rozmawiałem z wieloma ludźmi w tym okresie. Widziałem wiele postaw i emocji. Jednego nie rozumiem (nawet nie chcę zrozumieć), uporu we wpisaniu się w narrację zła, w poczuciu wykonania dobrej roboty. Tak, jakby w dobro była wpisana zawiść, złośliwość i nienawiść. Wiem, że niektórzy w to wierzą i faktycznie tym żyją. Ich życie wygląda dokładnie tak, jak je kreują. Nie moja sprawa. I choć ta grupa ludzi tego nie pojmuje, ja nie wchodzę w tą narrację zła, stając w opozycji do nich, stosując argumentację prawdą. Używając prawdy z rozmowach, nie uczestniczę w wojnie. Po to jest właśnie prawda.
Pewnie, że jestem w tych rozmowach emocjonalny, przecież jestem człowiekiem. Nie potrafię utrzymać swojej postawy doskonale, ale jednego jestem pewny - mam czyste ręce. Krytykuję i piętnuję postawę zła, dlatego pozostaję wolny. Prawda nie zniewala, nie nakazuje mi robić niczego wbrew sobie i na siłę. Nie muszę sobie niczego zakłamywać, ani przekłamywać, nie muszę w nic wierzyć i niczego deklarować, po prostu trzymam się tego co dobre, choć to nie zawsze korzystne.
Doskonale zdaję sobie sprawę czym jest samozakłamanie, jak się wyraża i jak wygląda życie zakłamanego człowieka. Bo nie przyleciałem tu z innej planety. Nikt mnie nie oszuka, nawet jeśli czasem dam się zmylić. Moja przeszłość i płynące z niej doświadczenie, jest moją mądrością. I przywrócony mi zdrowy rozsądek, bym wiedział jak się nią posługiwać. Stojąc po stronie dobra i prawdy, i płynącej w tego wolności, zdajeęsobie sprawę z biedy jaka płynie ze wspomnianej tu już przeze postawy charakteryzującej się zawiścią, złośliwością i nienawiścią.
Można się z taką postawą życiową wpisać w życie polityczne naszego kraju, ponieważ są tacy politycy, którzy wyszli temu na przeciw, wykorzystując głupotę takich ludzi, dla swoich celów. Dlatego mamy głupio rządzony kraj. Ale jednego z taką postawą życiową zrobić nie można - nie można się wypisać z własnego życia, ze swojej prywatnej i osobistej codzienności. Każdy zbiera owoce własnego drzewa. I nawet jeśli o drzewie można opowiadać bajki, o owocach się już nie da.
"Wielkie narodowe rekolekcje" wciąż trwają. Coraz wyraźniej widać, kto dojrzał do "pokolenia JPII", kto ma świadomość polityczną, a i przy WOŚPie uczymy się wyrażać własne zdanie. Uczymy się być sobą i zbieramy naukę. Nikt z nas nie jest na służbę swoich poglądów. Poglądów nie zmienia tylko krowa. Nikomu z nas upadek nie przynosi hańby. Zhańbiony pozostaje ten, który się z niego nie podnosi. Jeśli ktoś wpisał się w narrację kłamstwa smoleńskiego, może się wycofać. Wystarczy skonfrontować się z listą kłamstw i rzetelnie odpowiedzieć sobie, czy było warto i czy nie jest teraz najlepszy czas na to, by się wycofać. Nigdy nie jest na to za wcześnie, a jeśli nie teraz, to kiedy?
Oto lista kłamstw smoleńskich, którą znalazłem na portalu niezależni.pl:
1. Tu-154 cztery razy podchodził do lądowania, mimo że kontrolerzy nalegali, by odleciał na zapasowe lotnisko (powtarzały to wszystkie główne media 10.04.2010 r.). W rzeczywistości samolot wykonywał jedno próbne podejście do lądowania uzgodnione, a nawet wręcz zalecone przez wieżę.
2. Prezydent Lech Kaczyński miał naciskać na załogę, by lądowała niezależnie od warunków. „Pilot nie mógł podjąć sam decyzji o czterokrotnym podchodzeniu do lądowania w tak trudnych warunkach z takimi osobami na pokładzie” – napisał 10 kwietnia Roman Kuźniar, insynuując naciski Prezydenta („Kultura Liberalna”, 10.04.2010 r.). Jak pokazały stenogramy, nie ma nawet śladu jakiejkolwiek ingerencji ze strony Prezydenta w pracę załogi. Obecny doradca B. Komorowskiego był jedną z pierwszych osób, które mówiły o rzekomych naciskach na pilotów – ulubionym wątku rosyjskiej propagandy.
3. Gen. Błasik był w kokpicie tupolewa w ostatnich minutach lotu – tej wrzutki dokonał osobiście Edmund Klich (program TVN „Teraz My”, 24.05.2010 r.). „Polski akredytowany” nadal broni tego kłamstwa (radio TOK FM, 13.01.2012 r.), nawet po obaleniu go przez krakowskich biegłych sądowych dzięki analizie nagrań. Głos, przypisywany wcześniej generałowi, należał do II pilota, majora Roberta Grzywny.
4. „Śmiertelnym lądowaniem dowodził dowódca Sił Powietrznych Polski” – twórczo rozwinął tezę Klicha już następnego dnia dziennik „Izwiestia” (25.05.2010 r.). „Komsomolskaja Prawda” poszła jeszcze dalej i twierdziła, że gen. Błasik siedział za sterami samolotu. W Polsce rosyjskie kłamstwa upowszechnił TVN24 (26.05.2010 r.).
5. „Gen. Błasik miał zwyczaj wchodzenia do kabiny pilotów i zajmowania ich miejsca za sterami” – kłamstwa, mające udowodnić i podtrzymać tezę o winie gen. Błasika, były powtarzane w mediach
jeszcze przez wiele miesięcy (TVN24, „Dziennik”, „Polska-The Times” – 14.10.2010 r.).
6. „Przekopywano z całą starannością ziemię na miejscu tego wypadku na głębokości ponad 1 m i przesiewano ją w sposób szczególnie staranny” – minister Ewa Kopacz w Sejmie (28.04.2010 r.). Prawda była inna. Nie tylko nie dbano o szczątki poległych, ale wręcz niszczono wrak i miejsce katastrofy ciężkim sprzętem oraz zacierano ślady.
7. Załoga nie znała rosyjskiego i nie rozumiała komend wieży. Przeciwnie – piloci znali ten język doskonale, ponieważ do niedawna był obowiązkowy w polskim lotnictwie wojskowym. Kpt. Protasiuk miał za sobą 30 lotów do Rosji i na Ukrainę.
8. „Jak nie wyląduję, to mnie zabije” – TVN24 twierdziło, że „takie słowa kilkadziesiąt sekund przed katastrofą prezydenckiego Tu-154 pod Smoleńskiem miał wypowiedzieć kpt. Protasiuk” (14.07.2010). News pojawił się na czerwonym pasku i powtórzono go w Faktach TVN. To kłamstwo. Niczego takiego nikt z załogi nie mówił.
9. „To patrzcie, jak lądują debeściaki” – miał powiedzieć I pilot Tu-154, gdy dowiedział się o fatalnej pogodzie („Polska – The Times”, 17.07.2010 r.). Kpt. Protasiuk w ogóle tych słów nie wypowiedział.
10. Rozczłonkowanie samolotu na tysiące kawałków wynika z tego, że maszyna uderzyła w ziemię grzbietem (m.in. „Gazeta Wyborcza”, 2.11.2011 r.). Parametry lotu nie wskazują, żeby Tu-154 obrócił się do góry kołami. Ale co istotniejsze, nieprawdą jest, jakoby dach samolotu znacząco różnił się wytrzymałością od jego spodu. Łatwo znaleźć w internecie zdjęcia katastrof, w których uderzające o twarde podłoże w pozycji obróconej samoloty ulegały tylko wgnieceniom lub pęknięciom na kilka części, ale nie rozpadały się na kilkucentymetrowe kawałki. Wynika to z faktu, że konstrukcja samolotu opiera się na eliptycznych, grubych, duraluminiowych wręgach, które są jednakowo wytrzymałe na całym obwodzie. Kadłub samolotu, w odróżnieniu od samochodu, zapewnia osłonę przed ciśnieniem lub uderzeniem ze wszystkich stron.
11. „Wkurzy się, jeśli...” – rzekomy fragment rozmowy załogi Tu-154 miał być dowodem na presję, jakiej poddani byli piloci („Gazeta Wyborcza”, 12.01.2011). Tych słów w ogóle nie ma w stenogramie.
12. „Jezu, Jezu!!!” – tak miały brzmieć ostatnie słowa pilotów. „Te wstrząsające informacje ujawnił »Faktowi« rosyjski prokurator” – pisał ten tabloid 15.05.2010 r. – „Nasz rozmówca to jeden z bliskich współpracowników szefa komitetu śledczego. (...) Słyszał zapis z czarnej skrzynki. (...) To, co opowiedział, potwierdza wstępne ustalenia śledczych, że załoga prezydenckiego tupolewa nie miała żadnych kłopotów technicznych i nie orientowała się, że leci za nisko, aż do chwili, gdy z kabiny zobaczyła las i ziemię”.
Takich słów nie ma w nagraniach, a ostanie chwile lotu wyglądały zupełnie inaczej.
13. „Pijany generał Błasik zmusił pilotów do lądowania” – opublikowanie raportu MAK to było apogeum smoleńskiego kłamstwa (12.01.2011 r.). Niestety, sformułowanie „podpity generał” pojawiło się też w polskojęzycznych mediach („Gazeta Wyborcza”, RMF24.pl, Interia.pl). Gen. Anodina powołała się na rzekomą obecność 0,6 promila alkoholu we krwi gen. Błasika, niepotwierdzoną przez żadne niezależne badania. Mógł to zresztą być tzw. alkohol endogenny, który wytwarza się w organizmie samoistnie po śmierci. Moskwa wykorzystała to do haniebnego oskarżenia nieżyjącego generała. Kłamstwo obaliła jego żona: – Mąż nie mógł pić, bo miał w Katyniu przyjąć komunię św. – powiedziała Ewa Błasik (13.01.2011 r.). Słowa o komunii św. wycięła w swojej relacji telewizja TVN.
O całkowitym fałszu raportu MAK nic chyba nie świadczy lepiej niż to, że jest oparty na stenogramach, w których pominięto w ogóle komendę „Odchodzimy”, wydaną na prawidłowej wysokości przez dowódcę samolotu.
14. Przed startem Tu-154 miało dojść do kłótni między gen. Błasikiem a kpt. Protasiukiem – tę wiadomość podał TVN24 (25.02.2011 r.), a potem żyła nim przez wiele dni większość mediów. Kapitan Protasiuk rzekomo nie chciał 10 kwietnia zasiąść za sterami rządowego tupolewa i na płycie lotniska Okęcie kłócił się o to ze swoim przełożonym. Nagranie z kamery przemysłowej, na którym widać sprzeczkę oficerów, miała rzekomo Prokuratura Wojskowa. Jej rzecznik, płk Zbigniew Rzepa, potwierdził, że prokuratorzy mają nagranie z kamery przemysłowej z lotniska Okęcie z 10 kwietnia. Jego słowa, celowo niejednoznaczne, zdawały się potwierdzać tezę o „kłótni”. TVN podał, że dowódca Tu-154 miał się sprzeciwiać wylotowi, ponieważ obawiał się o stan pogody na lotnisku w Smoleńsku. Telewizje grupy ITI donosiły, że gen. Błasik miał udzielić podwładnemu reprymendy, używając wulgarnych słów. Potem informowano, jakoby kłótnię miał potwierdzić jej świadek – oficer BOR.
Wszystko to okazało się kłamstwem. Po trzech tygodniach codziennego medialnego roztrząsania kolejnej „winy” gen. Błasika, prokuratura w końcu musiała przyznać, że na filmie z Okęcia nie ma żadnej kłótni. Zaprzeczyli jej też świadkowie odlotu Tu-154.
15. Raport przygotowany przez polską komisję ministra Jerzego Millera (29.07.2011) był równie fałszywy jak dokument MAK. Zawierał wprawdzie krytykę pod adresem kontrolerów lotu w Smoleńsku, ale winą obciążał głównie stronę polską. Komisja Millera zajęła się przede wszystkim rzekomymi nieprawidłowościami w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa i zarzuciła elitarnej załodze Tu-154 popełnienie bardzo wielu elementarnych błędów, które trudno byłoby przypisać nawet początkującym pilotom.
Fałsz raportu Millera był prostą konsekwencją decyzji premiera Tuska o oddaniu śledztwa Moskwie. Polska komisja opierała się więc niemal wyłącznie na informacjach dostarczonych przez stronę rosyjską. Nie dysponowała nawet podstawowymi dowodami niezbędnymi do rzetelnego przeprowadzenia śledztwa (np. wrakiem i czarnymi skrzynkami). Miała jedynie wybrane przez Rosjan kopie niektórych dowodów.
Rozdmuchano nieistotne, dotyczące biurokratycznych formalności nieprawidłowości w pracy 36. specpułku i uczyniono je źródłem katastrofy smoleńskiej. Skandalem było zaś postawienie załodze samolotu zarzutu bezpośredniego spowodowania tragedii. Komisja uczyniła to bez dostatecznych dowodów, naginając fakty pod założoną tezę i interpretując wszystkie dane na niekorzyść pilotów, często stające w sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem.
16. „Był dowódcą Sił Powietrznych przez kilka lat i jest odpowiedzialny za opisany w raporcie nieprawdopodobny bałagan, który doprowadził do katastrofy smoleńskiej” - twierdził „ekspert” Tomasz Hypki, promowany w większości polskich mediów (Wirtualna Polska wp.pl, 4.09.2011 r.).
Raport komisji Millera nie usatysfakcjonował Rosjan. Występujący w ich imieniu inny „ekspert” uznał raport Millera za… „wybielanie gen. Błasika”. Rzekomy bałagan został sztucznie rozdmuchany na wątłych podstawach, np. braku pieczątek w odpowiednich rubrykach.
17. „Piloci świadomie lądowali przy fatalnej pogodzie” – tak zatytułowali swój wyjątkowo nierzetelny tekst Paweł Reszka i Michał Majewski („Rzeczpospolita”, 1.06.2010 r.). Autorzy skoncentrowali się też na tezie o rzekomym bałaganie w lotnictwie wojskowym, a szczególnie w elitarnym 36. specpułku, którą usiłowali uzasadnić w całym cyklu artykułów w tym dzienniku. „Zwierzchnicy armii odpowiedzialni za lotnictwo zapewniali, że szkolenie jest na wysokim poziomie. (…) Dziś wiadomo, że normalnych szkoleń właściwie nie było” – twierdzili („Rzeczpospolita”, 5.08.2011 r.). Wyolbrzymiając drobne, papierkowe niezgodności z często nierealistycznymi, nieżyciowymi i przestarzałymi regulaminami wpisali się tym samym w plan ataku na gen. Błasika – dowodzącego lotnictwem.
Jak wykazali Grzegorz Wierzchołowski i Leszek Misiak w „Gazecie Polskiej”, tendencyjne, pisane pod z góry założoną tezę teksty „dziennikarzy śledczych” „Rzeczpospolitej” w rzeczywistości opierały się na sfałszowanych stenogramach rosyjskich i na niewiarygodnym raporcie Millera.
18. Piloci byli „niedouczeni” – to jedna z podstawowych tez pisanej jakby na rosyjskie zamówienie książki Ostatni lotLatkowskiego, Białoszewskiego i Osieckiego.
„Podczas przygotowań do lotu i podczas jego trwania popełniano błąd za błędem. Mam na myśli choćby przypadkowo dobraną załogę.(…) To tak, jakby dziecko posadzić za sterami. Zdecydowanie, to my bardziej przyczyniliśmy się do tej katastrofy” – mówił Wojciech Łuczak, „ekspert” lotniczy („Superekspres”, 13.01.2011 r.). Załoga nie popełniła żadnych błędów i do ostatnich chwil działała w najwyższym stopniu profesjonalnie, a kpt. Protasiuk wykazał się wręcz mistrzostwem, gdy uniknął uderzenia w zbocze doliny przed lotniskiem, na które naprowadziła samolot wieża w Smoleńsku. Kpt. Protasiuk i mjr Grzywna należeli do najlepszych z najlepszych. Wystarczy powiedzieć, że dowódca miał wylatane ponad 3,5 tys. godzin (!), a II pilot niemal 2 tys. Byli zgrani i doskonale się rozumieli – odbyli wcześniej wspólnie kilkadziesiąt lotów, w tym wyczynowy powrót z Haiti nad Atlantykiem z uszkodzonym autopilotem, kiedy przez 14 godzin, z trzema międzylądowaniami, prowadzili samolot ręcznie.
(Autor listy: Artur Dmochowski, | Źródło: Gazeta Polska)