Podstawowa różnica, z ludzkiego punktu widzenia, polega na tym, że jako katolik uznaję życie od poczęcia i traktuję je jako nową i indywidualną osobę ludzką, która, tak samo jak ja, ma prawo do zbawienia. Ateista od poczęcia uznaje prawo tego czegoś do eutanazji. Różnica wynika z postawy wobec siebie i życia.
Ateista to też ktoś, kto kiedy choruje robi tak, jak nikt inny. Broni się w ten sposób przed eutanazją, jednak leczy się szablonowo, jak powszechnie przyjęto. Ja jako katolik choruję jak wszyscy, natomiast leczę się tak jak potrzebuję akurat ja. Dla mnie śmierć nie jest niczym strasznym, a już na pewno nie jest niedozwolonym. Interesuje mnie co dzieje się po śmierci. Zgodnie z nauką ateistów, jedno jest pewne, wierzący na frajerów nie wyjdą, bo jeśli tam nic nie ma, to nie ma.
Różni nas również podejście do samej osoby Boga i Jego ucieleśnienia w postaci Jezusa Chrystusa. Dla mnie sprawa jest prosta. Ateista uważa Jezusa za człowieka. Komplikacja polega na tym, że dla ateisty Jezus nie jest człowiekiem zły albo dobrym, ale jest człowiekiem nieistniejącym. Poza komplikacją, którą trzeba jakoś sobie umieć umiejscowić w umyśle, trzeba wykazać się naprawdę godnym pozazdroszczenia aktem wiary. Tak więc zarówno ateiści jak i katolicy w centrum życia mają Jezusa Chrystusa.
Mi, katolikowi, obecność Jezusa we własnym życiu obrazuje bł. Jan Paweł II i całe zastępy świętych. Ateiście obecność Jezusa w jego własnym życiu obrazuje wiecznie żywy Lenin i cały zastęp ideologów spełniających głównie wyzwanie kreacji nowomowy, przystosowywanej do współczesności.
Mógłbym tak pisać i pisać. Być wierzącym, to kierować się określoną świadomością, która wyjaśnia świat, życie i własną osobę. Ateizm jest tutaj ograniczony. Niestety, nie potrafię uznać tego za świadomość, a jedynie ideologię. Ideologie są niedoskonałe, ponieważ nie spełniają warunków świadomości. Zawsze tak było i pozostanie. Moim celem w życiu jest doskonalenie siebie. Dlatego nie mogę być ateistą, ponieważ ateizm dopuszcza eugeniczny kierunek na wyszukiwanie niedoskonałości, czyli zwyczajnie mi nie po drodze.
.