Ostatnio gruchnęło jak to TVN24 odsłoniła Płatek. Wszystko wiadomo.
Babilon to dość nieciekawe miejsce. Określa rodzaj zniewolenia za własne błędy. Nie będę tu się rozwodził jak to Naród Wybrany wystąpił przeciw Bogu, co spowodowało, że wygnał ich do Babilonu w niewolę. Nie wiem po co ten program ma taki tytuł. Ale skojarzenia mam nieciekawe. Mają one wiele wspólnego z popełnianiem błędów w życiu.
Dzisiejsze życie, wymaga od nas nie popełnianie błędów. Wszyscy mamy być pozytywni. Nie ma więc miejsca na błędy. Błędy przypisane są marginesowi. Popełniasz błędy, to sam siebie wykluczasz, przestajesz być pozytywny. Gdybym miał opisać osobę pozytywną skorzystałbym z opisu leminga. Co robi leming gdy inne lemingi nie patrzą? Też nie patrzy. Czy leming myśli? Leming myśli na zapych. Gdzie go zapchną tam myśli.
Pozytywny myśli pozytywnie, działa pozytywnie i wszystko wokół niego jest pozytywne. Spróbuj się wyłamać, giniesz jak Naród Wybrany w Babilonie. I teraz najciekawsze. Pozytywny nie wie co tu napisałem. Może coś tam słyszał o płatkach w tefałeneie, ale o co mi chodzi...
Przede wszystkim chciałem coś napisać na blogu, by wyglądał na aktywny.
Ale tak naprawdę to jestem facet z mózgiem. No i niestety ten mózg działa. Od razu przyznaję, że nie jestem pozytywny. Jestem mistrzem wśród popełniających błędy. To właśnie powoduje, że mój mózg funkcjonuje. Najgorsze jest to, że ludzie mnie lubią. Pewnie też nie są zbyt pozytywni. Trudno. Nie zrezygnuję ze swoich błędów na rzecz bycia absolutnie pozytywnym. Chociaż nie zawsze to jest takie pozytywne, wybieram pracujący mózg.
niedziela, 31 października 2010
Śmierć kogoś bliskiego
Śmierć bliskiej osoby
Problem:
Pierwszego kwietnia umarła mi Mama. Zdaję sobie sprawę, że jest to bardzo krótki okres ale zawsze, gdy mam problemy, z którymi nie mogę sobie poradzić, szukam fachowej pomocy. Byłam bardzo związana z moją Mamą. Bardzo się kochałyśmy, ale też równie bardzo kłóciłyśmy. No ale tak było od lat i generalnie nie odczuwam z tego powodu wyrzutów sumienia. W roku 86 chyba przeszłam nawet terapię (nerwica lękowa), gdzie nauczyłam się (właściwie uczyła mnie terapeutka przez kilka lat), jak być asertywnym. Mama była osobą bardzo zaborczą, upartą, a ja nie potrafiłam się z tego wyzwolić. No, ale to było lata temu. Nie mam wyrzutów sumienia, że robiłam coś przeciwko Niej, robiłam tak jak ja uważałam, zresztą mam już prawie 50 lat więc i normalne jest, że to ja decyduję o sobie i moim życiu. Z Mamą czasami ciężko było wytrzymać, zawsze chciała postawić na swoim i obie z Jej siostrą nie raz się buntowałyśmy. Kochałam i kocham Ją jednak bardzo i uważam, że była najlepszą Mamą pod słońcem i tu zaczyna się problem. Około listopada najpierw Mama zaczęła się buntować, że jest chora, że umiera, a my z ciocią za mało jej czasu poświęcamy [...]
Opisałam to, ponieważ sama nie wiem, nie rozumiem. Przez te kilka miesięcy codziennie praktycznie czułam potworny lęk, że usłyszę telefon ze szpitala, że Mama nie żyje. Nienawidziłam wręcz telefonu - każdy przyprawiał mnie o skurcz w sercu.
Dopadł mnie taki lęk, że nie byłam w stanie jechać sama. Pojechałam z kuzynką i to, co zobaczyłyśmy, było okropne! Straszne cierpienie, nigdy czegoś takiego nie widziałam. Nie mogłam nawet Mamy za rękę wziąć, tak się męczyła i właściwie była chyba pod wpływem silnych narkotyków, bo błądziła oczami. Musiałam to opisać, aby Pani mogła, chociaż mniej więcej zrozumieć i pomóc. Moim problemem jest to, że im dalej, tym gorzej. Na cmentarz chodzę rzadko, po prostu tam dociera do mnie ta rzeczywistość, nigdy nie lubiłam cmentarzy, a teraz wręcz nie cierpię. Jednak nie ma chwili, abym o Niej nie myślała. Non stop. Generalnie nie mam wyrzutów sumienia. Od kilku lat mówiłam Mamie, jak mocno Ją kocham, Ona niedawno też zaczęła mi to mówić. Nie wierzyłam, że umrze, ale chciałam świadomie często Jej mówić, jaka jest ważna dla mnie. I stało się coś, czego nie umiem się pozbyć. Mam po prostu lęki (dziwne, bo moja ciocia przeżywa to samo). Kiedyś uwielbiałam sama siedzieć w domu, wykonywałam wszystkie czynności, cieszyłam się, że mam chwilę dla siebie. A teraz, mimo że chciałabym, aby to wróciło, bardzo się boję zostawać sama w domu. Ba, nawet jak ktoś jest, ja się czuję potwornie nieswojo. Boję się spojrzeć w lustro, boję się, że coś tam zobaczę. Okropnie męcząca fobia. Ja bardzo bym chciała, aby to się zmieniło, abym zrozumiała, że nic mi nie grozi, że jestem bezpieczna. Miałam takie coś jak umarł ojciec, ale krótko. Umiałam sobie wytłumaczyć, ale teraz nawet jak jadę sama samochodem, czuję się nie komfortowo i strasznie.
Rozumiem, że jestem w żałobie. Że z każdym dniem brakuje mi Jej coraz bardziej. Rozumiem, że żałobę trzeba przeżyć. Ale przeraża mnie ten irracjonalny lęk i nie chcę go pogłębiać, tylko jak najszybciej wyrzucić z mojej psychiki - stąd prośba o pomoc.
Pozdrawiam ciepło.
Odpowiedź psychologa:
Po kilkumiesięcznej przerwie mamy okazję ponownie się spotkać i wspólnie poprzyglądać się Twoim trudnościom. Dziękuję Ci, że obdarzyłaś mnie takim zaufaniem i w trudnej chwili postanowiłaś zasięgnąć mojej opinii.
Zdaję sobie sprawę z tego, że mama była dla Ciebie bardzo ważną osobą. Piszesz o tym, że łączyła Was bardzo silna więź. Mama była stanowczą i zaborczą osobą. W pewnym momencie w Twoim życiu ta jej siła i narzucanie innym swojego zdania stała się dla Ciebie problemem. Z tego też względu podjęłaś terapię. Chciałaś nauczyć się komunikować z nią w taki sposób, by mieć poczucie niezależności, umieć jasno wyznaczać granice, poza które nie chciałaś, by mama wkraczała i jednocześnie zależało Ci, by Wasza relacja stała się bardziej partnerska. Myślę sobie, że to bardzo ważne, iż zauważasz te dobre chwile między Wami, ale również i te sytuacje czy reakcje, które chciałabyś, by wyglądały inaczej, które Cię raniły. Nigdy nie jest tak (nawet w patologicznych, czy w bardzo kochających się rodzinach), że wszystko jest złe albo bardzo dobre. Rzeczywistość jest taka, że zdarzają się przykre sytuacje między dzieckiem a rodzicem, ale są również te wspaniałe momenty. Istnieje także miłość bezwarunkowa, że tak powiem z racji krwi. Ta miłość jest bardzo łącząca, czasem nawet zobowiązująca do czegoś.
Mam wrażenie, że w niektórych sytuacjach czułaś się niesprawiedliwie potraktowana przez matkę. Może liczyłaś, że doceni to, co dla niej robiłaś. Przecież przychodziłaś do niej prawie codziennie, zaniedbywałaś w ten sposób własne życie. A jednak Twoje zaangażowanie nie zostało przez matkę dostrzeżone, wręcz przeciwnie, Twoja mama uznała, że to, co robisz, to za mało, że należy jej się więcej. Mogę sobie tylko wyobrazić, że takie podejście Twojej mamy mogło być dla Ciebie dość trudne. Brak docenienia przez osobę, która jest dla nas ważna i której poświęcamy tyle uwagi, może powodować frustrację, zniechęcenie, nawet spadek energii i zadowolenia z tego, co robimy.
Nie wiem, czy tak było z Twoją mamą, ale niekiedy rodzice mają takie przekonanie, że dzieci są po to, by opiekować się rodzicami ‾ dzieci są po to, by mogły poświęcić się rodzicom. W ten sposób każdy przejaw niezależności dzieci czy zwykła higiena emocjonalna, która należy się każdemu - odbierana jest jako przejaw braku miłości, nieposłuszeństwa, braku szacunku etc. Jednak takie podejście do wychowania czy też posiadania dzieci jest niezwykle raniące. Wychowujemy dzieci dla świata, a nie dla własnych korzyści. Rodziców powinno cieszyć to, że udało im się wychować dziecko tak, że jest ono niezależne, że chce stworzyć swoją własną komórkę społeczną, że jest samodzielne etc. Twoja mama ewidentnie wzbudzała w Tobie poczucie winy. Poczucie winy, jest jedną z pięciu głównych emocji, które, że tak powiem, zatruwają krew. Oprócz poczucia winy do tych emocji należą jeszcze: gniew, uraza, smutek, lęk. Złość jest próbą odzyskania kontroli nad innymi lub sobą. Poczucie winy jest w pewnym sensie bardzo bliskie złości, z tym że złość jest wyrażona na inne osoby, a wina to złość na samą siebie. Stąd poczucie winy jest tak toksyczne, że powoduje, iż podświadomie karzesz siebie za to, kim jesteś.
Oczywiście mogę się mylić w swojej interpretacji, dlatego sprawdź, czy to, o czym piszę, tyczy się Ciebie. Mam wrażenie, że wzbudzanie poczucia winy sprawiło, że czułaś się złą córką, która nie spełnia oczekiwań rodzica. Pisałaś również o tym, że pielęgniarka w szpitalu, w którym mama przebywała pod koniec swojego życia - wyraziła swoją dezaprobatę, gdyż nie byłaś przy mamie. Wyobrażam sobie, że jej słowa mogły Cię bardzo zaboleć, bo w pewnym sensie "potwierdziły" to, co mama przekazywała nie wprost. Rozumiem, że już od dłuższego czasu byłaś narażona na ogromny stres. Martwiłaś się o zdrowie mamy. Ten stres zapewne nie był obojętny dla Twojego samopoczucia i odczuwanego nastroju. Obecnie przeżywasz silne lęki. Lęk powoduje, że nie umiesz cieszyć się samotnością. Kiedyś cieszyłaś się samotnym spędzaniem czasu w domu, umiałaś sobie znaleźć ciekawe, satysfakcjonujące zajęcie. Piszesz, że boisz się zostawać sama w domu i nawet jak ktoś jest przy Tobie, to nadal odczuwasz niepokój. Ważne jest, byś przyjrzała się, czego dotyczy ten lęk. Czego konkretnie się boisz? Opisz to dokładnie.
Wspominasz również o tym, że boisz się spojrzeć w lustro. Co sprawia, że widok siebie w lustrze Cię przeraża?
Masz rację. To, co obecnie przeżywasz, to stan żałoby. Oczywiście ten okres jest bardzo potrzebny, gdyż pozwala pożegnać się ze zmarła osobą. W żałobie jest normalne, że odczuwamy różnego rodzaju skrajne emocje i stany. Od poczucia winy, że zrobiłaś za mało, bo przecież można było zrobić coś więcej czy lepiej, poprzez smutek spowodowany brakiem tej osoby, żal, że nie zdążyło się powiedzieć czy zrobić czegoś, żal, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej, że te dobre chwile, które zdarzały się w Waszej relacji, już nigdy nie powrócą. Chciałabym zaproponować Ci pewne zadanie, które może okazać się pomocne w radzeniu sobie ze stratą.
Porady psychologiczne przez internet
czwartek, 21 października 2010
Jakie działanie, taki efekt.
Tam, gdzie się urodziłem najbardziej liczy się fachowość i rzeczowość. Wszystko co z tego wynika daje korzyści. Za słowami idzie czyn, a najczęściej mało się gada o tym co się robi. Robi się co do kogo należy i robi się to najlepiej jak się da, ponieważ pamięta się, że to przynosi korzyść nie tylko sobie, ale i innym.
Dlatego uważam, że każdy efekt jest zamierzony.
Potem miałem pewne doświadczenia życiowe, które chluby nie przynoszą, ale związane są one bezpośrednio z uzależnieniem od alkoholu. Uzależnienie to choroba, a choroby się nie wybiera. Alkoholizmu również, wbrew krążącym na ten temat zabobonom. Nie mniej jednak za swoje postępowanie biorę odpowiedzialność, rozliczam się i zadośćuczyniam. To jeden z najważniejszych elementów powrotu do zdrowia w uzależnieniu.
Dlatego dziś, każdy kto bierze na siebie odpowiedzialność za swoje postępowanie, nie szukając usprawiedliwień w okolicznościach, w moich oczach nabiera szczególnego szacunku.
Jak wiadomo, ludzie nie podejmujący właściwych kroków należących do terapii, na powrót do zdrowia liczyć nie mogą. A więc i cały włożony w nich szacunek idzie na marne. U większości ludzi uzależnionych (uzależnionych nie koniecznie od alkoholu) kończy się to na poziomie deklaratywnym. Chorzy nie podejmują koniecznych działań, poprzestają na niezbędnym minimum, a w końcu i to sobie odpuszczają. Wracają do stanu choroby, a w konsekwencji tego, wracają do uzależnienia (np. do picia alkoholu).
Tam, gdzie się urodziłem nie mówiło się "piar", tylko "gada bzdury". Ale to wiocha jest. Największa w Europie, do dziś ludzie tam porozumiewają się gwarą, tej. A potem wychowywałem się w lesie. A jak przeniosłem się wreszcie do miasta, to nie sięgałem szczytów, nie wziąłem udziału w wyścigu szczurów i mało interesuje mnie nowomowa. Jak ktoś gada bzdury, to gada bzdury, żeby nie użyć wulgaryzmu. I dopóki tylko gada, to niech sobie gada, ale na mój szacunek trudno takiemu będzie liczyć.
Dlatego przemawiają do mnie czyny, nie słowa.
Nie przyleciałem na naszą planetę wczoraj. Niełatwo mnie wyprowadzić w pole. Przypomnę, że alkoholizm polega na samozakłamaniu, dzięki temu wiem doskonale na czym polega tzw. "robienie w lolo". Tak naprawdę najpierw człowiek musi mi pokazać swoje czyny, dopiero potem docierają do mnie jego deklaracje słowne. Człowiek musi mi się uwiarygodnić czynem i rzecz jasna, takim, który odpowiada moim interesom. Oczywiście, ludzie, którzy szkodzą moim interesom, również traktuję jako wiarygodnych, tyle, że dopóki szkodzą, należą do szkodników. Przeciwnicy na poziomie deklaratywnym, są dla mnie równie niewiarygodni jak każdy innym farmazon.
Dlatego bzdury, to dla mnie tylko bzdury. Nawet jeśli głosi je ktoś, kto zajmuje zacną pozycję społeczną. Może to wynikać z tego że "cham chamem na wieki wieków, amen". Ale przecież może wynikać z tego, że bywają ludzie głupi. Nie zbyt dużo mam kontaktu z takimi ludźmi, nie prowadzę w tym kierunku badań. Trzymam z tymi, z którymi mi po drodze i których spotykam na swojej drodze. Szkodzi mi strata czasu z ludźmi, z którymi można sobie tylko pogadać. Korzyść przynosi mi, a więc i mojemu otoczeniu, czas spędzony "produktywnie", dlatego trzymam właśnie z takimi. I dążę do tego, by takimi być otoczonym. Jeżeli chodzi o polityków, to również ja ich wybieram, a nie daję się im urobić, czyli jestem wybierany przez nich.
Dlatego uważam, że każdy efekt jest zamierzony.
Potem miałem pewne doświadczenia życiowe, które chluby nie przynoszą, ale związane są one bezpośrednio z uzależnieniem od alkoholu. Uzależnienie to choroba, a choroby się nie wybiera. Alkoholizmu również, wbrew krążącym na ten temat zabobonom. Nie mniej jednak za swoje postępowanie biorę odpowiedzialność, rozliczam się i zadośćuczyniam. To jeden z najważniejszych elementów powrotu do zdrowia w uzależnieniu.
Dlatego dziś, każdy kto bierze na siebie odpowiedzialność za swoje postępowanie, nie szukając usprawiedliwień w okolicznościach, w moich oczach nabiera szczególnego szacunku.
Jak wiadomo, ludzie nie podejmujący właściwych kroków należących do terapii, na powrót do zdrowia liczyć nie mogą. A więc i cały włożony w nich szacunek idzie na marne. U większości ludzi uzależnionych (uzależnionych nie koniecznie od alkoholu) kończy się to na poziomie deklaratywnym. Chorzy nie podejmują koniecznych działań, poprzestają na niezbędnym minimum, a w końcu i to sobie odpuszczają. Wracają do stanu choroby, a w konsekwencji tego, wracają do uzależnienia (np. do picia alkoholu).
Tam, gdzie się urodziłem nie mówiło się "piar", tylko "gada bzdury". Ale to wiocha jest. Największa w Europie, do dziś ludzie tam porozumiewają się gwarą, tej. A potem wychowywałem się w lesie. A jak przeniosłem się wreszcie do miasta, to nie sięgałem szczytów, nie wziąłem udziału w wyścigu szczurów i mało interesuje mnie nowomowa. Jak ktoś gada bzdury, to gada bzdury, żeby nie użyć wulgaryzmu. I dopóki tylko gada, to niech sobie gada, ale na mój szacunek trudno takiemu będzie liczyć.
Dlatego przemawiają do mnie czyny, nie słowa.
Nie przyleciałem na naszą planetę wczoraj. Niełatwo mnie wyprowadzić w pole. Przypomnę, że alkoholizm polega na samozakłamaniu, dzięki temu wiem doskonale na czym polega tzw. "robienie w lolo". Tak naprawdę najpierw człowiek musi mi pokazać swoje czyny, dopiero potem docierają do mnie jego deklaracje słowne. Człowiek musi mi się uwiarygodnić czynem i rzecz jasna, takim, który odpowiada moim interesom. Oczywiście, ludzie, którzy szkodzą moim interesom, również traktuję jako wiarygodnych, tyle, że dopóki szkodzą, należą do szkodników. Przeciwnicy na poziomie deklaratywnym, są dla mnie równie niewiarygodni jak każdy innym farmazon.
Dlatego bzdury, to dla mnie tylko bzdury. Nawet jeśli głosi je ktoś, kto zajmuje zacną pozycję społeczną. Może to wynikać z tego że "cham chamem na wieki wieków, amen". Ale przecież może wynikać z tego, że bywają ludzie głupi. Nie zbyt dużo mam kontaktu z takimi ludźmi, nie prowadzę w tym kierunku badań. Trzymam z tymi, z którymi mi po drodze i których spotykam na swojej drodze. Szkodzi mi strata czasu z ludźmi, z którymi można sobie tylko pogadać. Korzyść przynosi mi, a więc i mojemu otoczeniu, czas spędzony "produktywnie", dlatego trzymam właśnie z takimi. I dążę do tego, by takimi być otoczonym. Jeżeli chodzi o polityków, to również ja ich wybieram, a nie daję się im urobić, czyli jestem wybierany przez nich.
poniedziałek, 18 października 2010
producenci śmietany
Stojąc przy półce ze śmietankami naszła mnie krótka refleksja: albo systematycznie wystrzelam producentów śmietany, albo przestanę "wyskakiwać" do sklepu.
Miałem kupić prostą rzecz: słodka śmietanka do zupy, kremówka. Staję przed półką z dwudziestoma trzema (czy coś koło tego) rodzajami śmietanek. Pudełka większe i mniejsze, kolorowe, brązowe, żółte, niebieskie, wysokie, niskie, szerokie, chude i diabli wiedzą jakie jeszcze. Obok pudełek, niezastąpione, nowe opakowania, plastikowe, okrągłe i równie wielokolorowe. Kolejna informacja jaką zarejestrowałem to cyfry: 12%, 18% i 30%, sam już nie wiem jakie jeszcze. Miałem nadzieję pocwaniakować, że niby nie kupię tej najdroższej, żeby nie przepłacać, ale i nie kupię tej najtańszej, żeby badziewia do domu nie przynieść przypadkiem. Miałem być taaki dumny... Na żadnej nie było napisane: słodka śmietanka do zup. Widzę słodkie śmietanki, widzę śmietanki do zup, ale widzę też, że one się różnią. Właśnie tymi procentami. Kiedyś nie miałbym wątpliwości, im więcej procent tym lepiej. Ale to nie ten asortyment, a ja już nie piję, bo miałem z tym problem, wynikający właśnie z tego braku wątpliwości.
Boże jedyny, co ja mam zrobić z tymi śmietanami. Widzę napis: idealna do bicia piany, widzę: do zup i sosów, widzę: do ciast i deserów, ale nigdzie nie widzę tego co miałem kupić. Wszyscy faceci wiedzą co znaczy kupić niewłaściwą śmietankę. Może i ten gar zupy nie zostanie wylany na moją głowę, ale każda niedoskonałość smakowa będzie na mnie. A jak skończy się ta zupa, to będzie następna, albo wędlina. Od tej pory wszystko co niedoskonałe w kuchni będzie z mojej winy, bo nie potrafię głupiej śmietanki kupić. Nie mogę sobie na to pozwolić. Ale słodkiej śmietanki do zup nie ma na półce ze śmietankami!
O ja szczęśliwy! Będę chodził do Kościoła, pomogę jakiejś babci wytargać ziemniaki z tej dolnej półki w regale z warzywami, nie wiadomo dlaczego pozastawianej bananami i sałatą w skrzynkach. Zrobię jakiś dobry uczynek i nie wezmę za to pieniędzy! Bóg jest wielki, wysłuchał mojej modlitwy - na półce stoi KREMÓWKA!
Padło to słowo, gdy godziłem się wyskoczyć do sklepu po słodką śmietankę do zup, kremówkę. w końcu mi zawsze łatwiej wyskoczyć do sklepu. Z makijażu używam tylko coś na podkoszulek, w którym chodzę po domu. Okulary mam zawsze czyste. Jedyną niedogodność sezonową, też dość szybko potrafię pokonać, muszę zmienić kapcie na jakieś konkretniejsze buty ze względu na dokuczliwe już zimno. Specjalnie w sklepach obuwniczych wybieram niewiązane szybkowchody. W końcu udanie się do sklepu obuwniczego to prawdziwa wyprawa, przynajmniej dla kobiety.
Miałem kupić prostą rzecz: słodka śmietanka do zupy, kremówka. Staję przed półką z dwudziestoma trzema (czy coś koło tego) rodzajami śmietanek. Pudełka większe i mniejsze, kolorowe, brązowe, żółte, niebieskie, wysokie, niskie, szerokie, chude i diabli wiedzą jakie jeszcze. Obok pudełek, niezastąpione, nowe opakowania, plastikowe, okrągłe i równie wielokolorowe. Kolejna informacja jaką zarejestrowałem to cyfry: 12%, 18% i 30%, sam już nie wiem jakie jeszcze. Miałem nadzieję pocwaniakować, że niby nie kupię tej najdroższej, żeby nie przepłacać, ale i nie kupię tej najtańszej, żeby badziewia do domu nie przynieść przypadkiem. Miałem być taaki dumny... Na żadnej nie było napisane: słodka śmietanka do zup. Widzę słodkie śmietanki, widzę śmietanki do zup, ale widzę też, że one się różnią. Właśnie tymi procentami. Kiedyś nie miałbym wątpliwości, im więcej procent tym lepiej. Ale to nie ten asortyment, a ja już nie piję, bo miałem z tym problem, wynikający właśnie z tego braku wątpliwości.
Boże jedyny, co ja mam zrobić z tymi śmietanami. Widzę napis: idealna do bicia piany, widzę: do zup i sosów, widzę: do ciast i deserów, ale nigdzie nie widzę tego co miałem kupić. Wszyscy faceci wiedzą co znaczy kupić niewłaściwą śmietankę. Może i ten gar zupy nie zostanie wylany na moją głowę, ale każda niedoskonałość smakowa będzie na mnie. A jak skończy się ta zupa, to będzie następna, albo wędlina. Od tej pory wszystko co niedoskonałe w kuchni będzie z mojej winy, bo nie potrafię głupiej śmietanki kupić. Nie mogę sobie na to pozwolić. Ale słodkiej śmietanki do zup nie ma na półce ze śmietankami!
O ja szczęśliwy! Będę chodził do Kościoła, pomogę jakiejś babci wytargać ziemniaki z tej dolnej półki w regale z warzywami, nie wiadomo dlaczego pozastawianej bananami i sałatą w skrzynkach. Zrobię jakiś dobry uczynek i nie wezmę za to pieniędzy! Bóg jest wielki, wysłuchał mojej modlitwy - na półce stoi KREMÓWKA!
Padło to słowo, gdy godziłem się wyskoczyć do sklepu po słodką śmietankę do zup, kremówkę. w końcu mi zawsze łatwiej wyskoczyć do sklepu. Z makijażu używam tylko coś na podkoszulek, w którym chodzę po domu. Okulary mam zawsze czyste. Jedyną niedogodność sezonową, też dość szybko potrafię pokonać, muszę zmienić kapcie na jakieś konkretniejsze buty ze względu na dokuczliwe już zimno. Specjalnie w sklepach obuwniczych wybieram niewiązane szybkowchody. W końcu udanie się do sklepu obuwniczego to prawdziwa wyprawa, przynajmniej dla kobiety.
Łowcy. B z życia wzięte
Wracając drugi raz ze sklepu przypomniałem sobie skecz Łowców. B z życia wzięty, jak słychać z zapowiedzi. Pierwszy raz ta historia miała wydarzyć się w Bytomiu, ale czy na pewno? Moja wydarzyła się w Elblągu, przed samą chwilą.
niedziela, 10 października 2010
Poszukiwanie męskiej tożsamości
Ewa została stworzona w granicach bujnego piękna rajskiego ogrodu. Adam został stworzony poza Rajem, w dzikiej przestrzeni. Zapis naszych początków w drugim rozdziale Księgi Rodzaju przedstawia to wyraźnie. Mężczyzna został powołany do życia na zewnątrz, w nieoswojonej części stworzenia. Dopiero potem zostaje zaprowadzony do Edenu. I odtąd chłopcy nigdy nie czują się dobrze w domu, a mężczyźni cierpią na nieuleczalną tęsknotę odkrywania. Tęsknimy za tym, a kiedy to zrealizujemy, zaczynamy żyć naprawdę. Serce mężczyzny pozostaje w głębi nieoswojone, i tak jest dobrze.
Nasza płeć potrzebuje odrobinę zachęty. Reszta przychodzi naturalnie, jest wrodzona jak zamiłowanie do map. Słynny Hannibal przekroczył Alpy, a w życiu każdego chłopca nadchodzi dzień, kiedy pierwszy raz przechodzi przez ulicę i wstępuje do towarzystwa wielkich odkrywców. Magellan żeglował na zachód i opłynął przylądek Ameryki Południowej - mimo ostrzeżeń, że wraz z załogą spadnie z krańca ziemi - a Huck Finn, lekceważąc podobne groźby, wyruszył w dół Missisipi. Powell szedł wzdłuż Kolorado do Wielkiego Kanionu, mimo - nie właśnie dlatego - że nikt nigdy wcześniej tego nie zrobił i wszyscy mówili, że tego nie da się zrobić.
Przygoda z nieodzownym ryzykiem i dziką przestrzenią, stanowi tęsknotę głęboko wpisaną w duszę mężczyzny. Męskie serce potrzebuje miejsca, w którym nic nie jest prefabrykowane, wzorcowe, odtłuszczone, zapięte na zamek błyskawiczny, koncesjonowane, podłączone, podgrzane w mikrofali. Gdzie nie ma terminów, telefonów komórkowych itp. Gdzie jest miejsce dla duszy. Gdzie wreszcie, geografia wokół nas koresponduje z geografią naszego serca. Popatrzcie na bohaterów biblijnego tekstu: Mojżesz nie spotyka Boga żywego w centrum handlowym. Znajduje Go (albo zostaje przez Niego znaleziony) Gdzieś na pustkowiach Synaju, z dala od wygód Egiptu. To samo odnosi sie do Jakuba, który odbył swoje zapasy z Bogiem nie w salonie na sofie, ale gdzieś w oazie, na wschód od Jabboku, w Mezopotamii. A gdzie wielki prorok Eliasz wyszedł, by odzyskać swą moc? Na pustynię. Podobnie Jan Chrzciciel i jego kuzyn Jezus, którego na pustynię wyprowadził Duch.
Bez względu na to, czego konkretnie szukali ci odkrywcy, szukali przede wszystkim samych siebie. Głęboko w sercu mężczyzny są wyryte pewne podstawowe pytania, na które nie sposób znaleźć odpowiedzi przy kuchennym stole. Kim jestem? Z czego jestem zrobiony? Do czego jestem przeznaczony? To lęk trzyma mężczyznę w domu, gdzie wszystko jest schludne, uporządkowane i pod kontrolą. Jednak odpowiedzi na jego najgłębsze pytania nie można znaleźć w telewizji albo w lodówce. Tam, na palących pustynnych piaskach, zagubiony w pozbawionych szlaku przestrzeniach, Mojżesz otrzymał swoją życiową misję i cel. Został wezwany, powołany do czegoś wielkiego, o wiele większego, niż kiedykolwiek sobie wyobrażał. O wiele poważniejszego niż bycie dyrektorem technicznym albo "księciem Egiptu". Ciemną nocą, pod obcymi gwiazdami Jakub otrzymał swe nowe imię, swoje prawdziwe imię. Przestał być utalentowanym negocjatorem handlowym, a stał się tym, który mocował się z Bogiem. Dla Chrystusa próba pustyni jest w swej istocie sprawdzianem Jego tożsamości. "Jeśli jesteś tym, za kogo cię uważamy..." Jeśli mężczyzna ma kiedykolwiek poznać, kim jest i do czego jest przeznaczony, musi wyruszyć w podobną wędrówkę.
Musi na nowo odnaleźć swoje serce.
Książka przeznaczona jest dla mężczyzn, zwłaszcza tych, którzy lubią walczyć, którzy szukają swojej prawdziwej tożsamości.
Nasza płeć potrzebuje odrobinę zachęty. Reszta przychodzi naturalnie, jest wrodzona jak zamiłowanie do map. Słynny Hannibal przekroczył Alpy, a w życiu każdego chłopca nadchodzi dzień, kiedy pierwszy raz przechodzi przez ulicę i wstępuje do towarzystwa wielkich odkrywców. Magellan żeglował na zachód i opłynął przylądek Ameryki Południowej - mimo ostrzeżeń, że wraz z załogą spadnie z krańca ziemi - a Huck Finn, lekceważąc podobne groźby, wyruszył w dół Missisipi. Powell szedł wzdłuż Kolorado do Wielkiego Kanionu, mimo - nie właśnie dlatego - że nikt nigdy wcześniej tego nie zrobił i wszyscy mówili, że tego nie da się zrobić.
Przygoda z nieodzownym ryzykiem i dziką przestrzenią, stanowi tęsknotę głęboko wpisaną w duszę mężczyzny. Męskie serce potrzebuje miejsca, w którym nic nie jest prefabrykowane, wzorcowe, odtłuszczone, zapięte na zamek błyskawiczny, koncesjonowane, podłączone, podgrzane w mikrofali. Gdzie nie ma terminów, telefonów komórkowych itp. Gdzie jest miejsce dla duszy. Gdzie wreszcie, geografia wokół nas koresponduje z geografią naszego serca. Popatrzcie na bohaterów biblijnego tekstu: Mojżesz nie spotyka Boga żywego w centrum handlowym. Znajduje Go (albo zostaje przez Niego znaleziony) Gdzieś na pustkowiach Synaju, z dala od wygód Egiptu. To samo odnosi sie do Jakuba, który odbył swoje zapasy z Bogiem nie w salonie na sofie, ale gdzieś w oazie, na wschód od Jabboku, w Mezopotamii. A gdzie wielki prorok Eliasz wyszedł, by odzyskać swą moc? Na pustynię. Podobnie Jan Chrzciciel i jego kuzyn Jezus, którego na pustynię wyprowadził Duch.
Bez względu na to, czego konkretnie szukali ci odkrywcy, szukali przede wszystkim samych siebie. Głęboko w sercu mężczyzny są wyryte pewne podstawowe pytania, na które nie sposób znaleźć odpowiedzi przy kuchennym stole. Kim jestem? Z czego jestem zrobiony? Do czego jestem przeznaczony? To lęk trzyma mężczyznę w domu, gdzie wszystko jest schludne, uporządkowane i pod kontrolą. Jednak odpowiedzi na jego najgłębsze pytania nie można znaleźć w telewizji albo w lodówce. Tam, na palących pustynnych piaskach, zagubiony w pozbawionych szlaku przestrzeniach, Mojżesz otrzymał swoją życiową misję i cel. Został wezwany, powołany do czegoś wielkiego, o wiele większego, niż kiedykolwiek sobie wyobrażał. O wiele poważniejszego niż bycie dyrektorem technicznym albo "księciem Egiptu". Ciemną nocą, pod obcymi gwiazdami Jakub otrzymał swe nowe imię, swoje prawdziwe imię. Przestał być utalentowanym negocjatorem handlowym, a stał się tym, który mocował się z Bogiem. Dla Chrystusa próba pustyni jest w swej istocie sprawdzianem Jego tożsamości. "Jeśli jesteś tym, za kogo cię uważamy..." Jeśli mężczyzna ma kiedykolwiek poznać, kim jest i do czego jest przeznaczony, musi wyruszyć w podobną wędrówkę.
Musi na nowo odnaleźć swoje serce.
Książka przeznaczona jest dla mężczyzn, zwłaszcza tych, którzy lubią walczyć, którzy szukają swojej prawdziwej tożsamości.
środa, 6 października 2010
Poparcie dla Palikota
Siedziba Ruchu Poparcia.
Palikot dostrzega człowieka, który właśnie podpisuje akces do jego partii.
– Co pana skłoniło do tego ważnego ruchu? – pyta.
– Proszę pana. Sprawa jest prosta – odpowiada człowieczek. – Wróciłem wczoraj do domu wcześniej niż zwykle. Patrzę: żona na wersalce kotłuje się z sąsiadem, syn daje sobie w żyłę, a córka ćwiczy taniec na rurze.
Czekajcie – zawołałem – TO TERAZ JA WAM WSTYDU NAROBIĘ...
Palikot dostrzega człowieka, który właśnie podpisuje akces do jego partii.
– Co pana skłoniło do tego ważnego ruchu? – pyta.
– Proszę pana. Sprawa jest prosta – odpowiada człowieczek. – Wróciłem wczoraj do domu wcześniej niż zwykle. Patrzę: żona na wersalce kotłuje się z sąsiadem, syn daje sobie w żyłę, a córka ćwiczy taniec na rurze.
Czekajcie – zawołałem – TO TERAZ JA WAM WSTYDU NAROBIĘ...
poniedziałek, 4 października 2010
Dzikie serce
DZIKIE SERCE
Życia duchowego nie można prowadzić na przedmieściu. Zawsze znajduje się na niezbadanych terenach, a my, którzy nim żyjemy, musimy zaakceptować, a nawet cieszyć się, że pozostaje ono zieoswojone.
Howard Macey
Wapiti, jak nazywają je Indianie, to jedne z najbardziej nieuchwytnych stworzeń. Są królami gór, podobnymi do zjaw, bardziej ostrożnymi i przezornymi od innych jeleni, i trudniejszymi do wytropienia. Żyją na większych wysokościach od innych jeleni, i trudniejszych do wytropienia. Żyją na większych wysokościach i pokonują w ciągu dnia większe odległości niż jakiekolwiek inne dzikie zwierzę. Szczególnie samce mają szósty zmysł wyczulony na obecność człowieka.
Nie zawsze tak było. Przez wieki jelenie kanadyjskie żyły na preriach, pasąc się wielkimi stadami na żyznych trawach. Jednak pod koniec wieku ekspansja na zachód zepchnęła je wysoko w Góry Skaliste. Stały się nieuchwytne, niczym wyrzutki ukrywają się ponad granicą lasu, dopóki zimą obfite śniegi nie zmuszą ich do zejścia niżej. Gdybyś teraz chciał je znaleźć, to tylko na ich warunkach, w posępnych miejscach, poza zasięgiem cywilizacji.
Szukam zdobyczy o wiele bardziej nieuchwytnej... czegoś, co można znaleźć tylko dzięki tej dzikiej przestrzeni. Szukam własnego serca.
Książka przeznaczona jest dla mężczyzn, zwłaszcza tych, którzy lubią walczyć, którzy szukają swojej prawdziwej tożsamości.
Życia duchowego nie można prowadzić na przedmieściu. Zawsze znajduje się na niezbadanych terenach, a my, którzy nim żyjemy, musimy zaakceptować, a nawet cieszyć się, że pozostaje ono zieoswojone.
Howard Macey
Wapiti, jak nazywają je Indianie, to jedne z najbardziej nieuchwytnych stworzeń. Są królami gór, podobnymi do zjaw, bardziej ostrożnymi i przezornymi od innych jeleni, i trudniejszymi do wytropienia. Żyją na większych wysokościach od innych jeleni, i trudniejszych do wytropienia. Żyją na większych wysokościach i pokonują w ciągu dnia większe odległości niż jakiekolwiek inne dzikie zwierzę. Szczególnie samce mają szósty zmysł wyczulony na obecność człowieka.
Nie zawsze tak było. Przez wieki jelenie kanadyjskie żyły na preriach, pasąc się wielkimi stadami na żyznych trawach. Jednak pod koniec wieku ekspansja na zachód zepchnęła je wysoko w Góry Skaliste. Stały się nieuchwytne, niczym wyrzutki ukrywają się ponad granicą lasu, dopóki zimą obfite śniegi nie zmuszą ich do zejścia niżej. Gdybyś teraz chciał je znaleźć, to tylko na ich warunkach, w posępnych miejscach, poza zasięgiem cywilizacji.
Szukam zdobyczy o wiele bardziej nieuchwytnej... czegoś, co można znaleźć tylko dzięki tej dzikiej przestrzeni. Szukam własnego serca.
Książka przeznaczona jest dla mężczyzn, zwłaszcza tych, którzy lubią walczyć, którzy szukają swojej prawdziwej tożsamości.
niedziela, 3 października 2010
Cejrowski biografia
Biografia Wojciecha Cejrowskiego musiała się ukazać. Biografia Wojciecha Cejrowskiego pokazuje nam bohatera, który podbił serca milionów czytelników, widzów i słuchaczy, mimo że kiedyś został skazany na medialne nieistnienie. Oskarżany za swe poglądy i nietolerancję, pokazał nam jak należy być otwartym i tolerancyjnym wobec innych kultur.
Wojciech Cejrowski - radykalny antykomunista i równie nieprzejednany krytyk demokracji. Polski patriota i żarliwy katolik o... żydowsko-hiszpańskich korzeniach. Podróżnik, komik, performer. Biznesmen i autor bestsellerowych książek politycznych i podróżniczych, których łączny nakład przekroczył milion egzemplarzy.
Kim naprawdę jest Wojciech Cejrowski?
Wojciech Cejrowski - radykalny antykomunista i równie nieprzejednany krytyk demokracji. Polski patriota i żarliwy katolik o... żydowsko-hiszpańskich korzeniach. Podróżnik, komik, performer. Biznesmen i autor bestsellerowych książek politycznych i podróżniczych, których łączny nakład przekroczył milion egzemplarzy.
Kim naprawdę jest Wojciech Cejrowski?
piątek, 1 października 2010
Już wolę być nawiedzony, niż niewolnikiem
Wyobrażam sobie prostą sytuację. Ojciec rodziny wyjeżdża na zachód "za chlebem". W domu zostaje matka z trójką nastoletnich dzieci. Nie daje sobie zbytnio rady. Udaje się do lekarza, który przepisuje jej jakieś antydepresanty. Wszystko się układa. Po roku ojciec wrócił, udało się wyrównać domowe finanse. Można spokojnie szukać lepszego zatrudnienia w kraju.
Przychodzi czas jakichś większych rodzinnych rozstrzygnięć, np. dalsza edukacja, któregoś z dzieciaków, decyzja o opiece nad schorowanym dziadkiem, może możliwość przeprowadzki do nowszego budynku. Coś konkretnej skali. I wtedy ojciec rodziny lub najstarszy syn po słowach matki odpowiada: "zastanawiam się czy jesteś po lekach".
Można poszukać inaczej. Nie jestem królewna śnieżka i wiem, że ludzi dotykają sytuacje niespodziewane. Jeżeli spotykają ludzi, mogą spotkać i mnie. Zresztą nieraz spotkały mnie nie chciane i nie zamierzone przeze mnie sytuacje, na które nie miałem wpływu, ale musiałem zebrać owoce. Tylko nieodpowiedzialni ludzie, nie potrafiący inaczej lub chcący takimi być, mogą uważać, że są absolutnie bezpieczni. Tylko podobnie niedojrzali do normalnego życia ludzie, którzy jednak zauważą, że coś takiego się im przytrafiło, nie wezmą za to odpowiedzialności. Ustalą winnych i umyją ręce.
A więc potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której potrzebowałbym interwencji farmakologicznej. I chodzi mi tutaj o kłopoty psychiatryczne, z którymi nie można sobie poradzić jedynie drogą psychologicznej terapii.
Wyobrażam też sobie, że znajdą się w moim otoczeniu ludzie, którzy uznają mnie za takiego, z którym nie trzeba się dłużej zadawać. Dla takich ludzi sytuacja, że sobie poradzę z problemem i nie będę już musiał wspierać się farmakologią, może okazać się niekomfortowa. Wiadomo powszechnie, że farmakologia nie leczy problemu, tylko pozwala przetrwać chorobę w jej najgorszym stadium. Leczenie następuje innymi drogami. W takich akurat kłopotach, gdzie trzeba sięgnąć do silniejszych psychotropów nić tabletki na ból głowy, jest psychoterapia. Kontakt z psychologiem nie powoduje choroby, tylko wyzwolenie z niej, podobnie jak dentysta nie psuje zębów ;-)
Jeżeli dla kogoś sytuacja opuszczenia mnie w trudnej chwili rzeczywiście jest niekomfortowa musiał będzie jakoś się do tego ustosunkować. Tylko doskonali ludzie są ponad swoją emocjonalność i uczuciowość. Większość tak ulega instynktom, że tracą rozum - ludzka domenę w otaczającym nas świecie - i zachowują się jak zwierzęta. Tak więc taki osobnik będzie musiał to w sobie jakoś rozegrać. Na tym właśnie polega niewola, ciągle musimy sobie wyjaśniać i udowadniać, że jest ok. Nie ma czasu myśleć czym jest normalne życie, a o uczestniczeniu w takim, zwyczajnie, nawet mowy być nie może. Pochłania to większość czasu i nie ma ucieczki. Taki człowiek będzie musiał stosować bardzo wiele wybiegów, by doznać wewnętrznego uspokojenia i uwierzyć w nie. Najczęściej polega to na samozakłamaniu. A jak ktoś kłamie, to kłamie coraz więcej, by mieć spokój. Ale czy go ma? Czy jednak staje się niewolnikiem?
Potrafię sobie wyobrazić, że taki niewolnik, będzie wobec mnie wykazywał i pogardę, próbując ośmieszyć na szerszym polu. Będzie wciągał w to kolejnych ludzi. Niektórzy mu przytakną, pomagając mu jeszcze bardziej zagubić się w swojej niewoli. Najprawdopodobniej źle mu życzą lub sami są podobnymi niewolnikami własnej nieodpowiedzialności i muszą pogrążać innych, by samemu zyskać spokój w swoich sprawach. Jak ktoś jest niewolnikiem to szuka większych niewolników, by uznać, że skoro sam nie jest tak bardzo uwikłany, to nie musi się tak bardzo przejmować. Czy ludzie odpowiedzialni i dojrzali nie przejmują się swoim życiem? Nie zdają sobie sprawy, że ich humory wpływają na otoczenie, zwłaszcza na najbliższych?
Przychodzi czas jakichś większych rodzinnych rozstrzygnięć, np. dalsza edukacja, któregoś z dzieciaków, decyzja o opiece nad schorowanym dziadkiem, może możliwość przeprowadzki do nowszego budynku. Coś konkretnej skali. I wtedy ojciec rodziny lub najstarszy syn po słowach matki odpowiada: "zastanawiam się czy jesteś po lekach".
Można poszukać inaczej. Nie jestem królewna śnieżka i wiem, że ludzi dotykają sytuacje niespodziewane. Jeżeli spotykają ludzi, mogą spotkać i mnie. Zresztą nieraz spotkały mnie nie chciane i nie zamierzone przeze mnie sytuacje, na które nie miałem wpływu, ale musiałem zebrać owoce. Tylko nieodpowiedzialni ludzie, nie potrafiący inaczej lub chcący takimi być, mogą uważać, że są absolutnie bezpieczni. Tylko podobnie niedojrzali do normalnego życia ludzie, którzy jednak zauważą, że coś takiego się im przytrafiło, nie wezmą za to odpowiedzialności. Ustalą winnych i umyją ręce.
A więc potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której potrzebowałbym interwencji farmakologicznej. I chodzi mi tutaj o kłopoty psychiatryczne, z którymi nie można sobie poradzić jedynie drogą psychologicznej terapii.
Wyobrażam też sobie, że znajdą się w moim otoczeniu ludzie, którzy uznają mnie za takiego, z którym nie trzeba się dłużej zadawać. Dla takich ludzi sytuacja, że sobie poradzę z problemem i nie będę już musiał wspierać się farmakologią, może okazać się niekomfortowa. Wiadomo powszechnie, że farmakologia nie leczy problemu, tylko pozwala przetrwać chorobę w jej najgorszym stadium. Leczenie następuje innymi drogami. W takich akurat kłopotach, gdzie trzeba sięgnąć do silniejszych psychotropów nić tabletki na ból głowy, jest psychoterapia. Kontakt z psychologiem nie powoduje choroby, tylko wyzwolenie z niej, podobnie jak dentysta nie psuje zębów ;-)
Jeżeli dla kogoś sytuacja opuszczenia mnie w trudnej chwili rzeczywiście jest niekomfortowa musiał będzie jakoś się do tego ustosunkować. Tylko doskonali ludzie są ponad swoją emocjonalność i uczuciowość. Większość tak ulega instynktom, że tracą rozum - ludzka domenę w otaczającym nas świecie - i zachowują się jak zwierzęta. Tak więc taki osobnik będzie musiał to w sobie jakoś rozegrać. Na tym właśnie polega niewola, ciągle musimy sobie wyjaśniać i udowadniać, że jest ok. Nie ma czasu myśleć czym jest normalne życie, a o uczestniczeniu w takim, zwyczajnie, nawet mowy być nie może. Pochłania to większość czasu i nie ma ucieczki. Taki człowiek będzie musiał stosować bardzo wiele wybiegów, by doznać wewnętrznego uspokojenia i uwierzyć w nie. Najczęściej polega to na samozakłamaniu. A jak ktoś kłamie, to kłamie coraz więcej, by mieć spokój. Ale czy go ma? Czy jednak staje się niewolnikiem?
Potrafię sobie wyobrazić, że taki niewolnik, będzie wobec mnie wykazywał i pogardę, próbując ośmieszyć na szerszym polu. Będzie wciągał w to kolejnych ludzi. Niektórzy mu przytakną, pomagając mu jeszcze bardziej zagubić się w swojej niewoli. Najprawdopodobniej źle mu życzą lub sami są podobnymi niewolnikami własnej nieodpowiedzialności i muszą pogrążać innych, by samemu zyskać spokój w swoich sprawach. Jak ktoś jest niewolnikiem to szuka większych niewolników, by uznać, że skoro sam nie jest tak bardzo uwikłany, to nie musi się tak bardzo przejmować. Czy ludzie odpowiedzialni i dojrzali nie przejmują się swoim życiem? Nie zdają sobie sprawy, że ich humory wpływają na otoczenie, zwłaszcza na najbliższych?
Subskrybuj:
Posty (Atom)