piątek, 31 grudnia 2010

Mija rok niezwykły

Przyznam, że wcale nie myślałem o takim podsumowaniu. Tekst może mieć charakterystyczne rozproszenia. Postanowiłem jednak podzielić się swoimi najważniejszymi wydarzeniami minionego roku, po obejrzeniu Rozmównicy z 30 grudnia.

Wszystko zaczęło się od swego rodzaju "krzewu gorejącego", który mi się zapalił podczas rekolekcji REO. To są rekolekcje ewangelizujące przez wspólnotę Odnowy w Duchu Świętym. Podczas tych rekolekcji usłyszałem modlitwę językami. Brzmiało to jakby pszczoły wleciały do kościoła. Budziło we mnie niepokój, ale i ogromną ciekawość. Postanowiłem, że po przerwie wakacyjnej przyjdę na kilka spotkań grupy Odnowy w mojej parafii. Pierwszym symptomem zmian jest to, że zacząłem śpiewać. Wcześniej wychodziło mi coś takiego, że z miłości do piosenki śpiewanej postanowiłem milczeć, nawet w chóralnych śpiewach. Jeszcze plakusiam, ale i tak jest inaczej niż przez większość mojego życia.

Zbliżenie się do środowiska ludzi z Odnowy, zaowocowało, że podczas wakacji wziąłem udział w rekolekcjach głoszonych przez charyzmatycznego o. James'a Manjackal'a pochodzącego z Indii.

Chciałem się przyjrzeć czemuś, co wydawało mi się takie egzotyczne. Prowadziła mnie ciekawość. Jednak to co tam przeżyłem, nie mogę odrzucić nawet rozumowymi argumentami. Trwało to trzy dni, czwarty był już spotkaniem otwartym. Jako, że była to niedziela, wielu Elblążan potraktowało to jak wizytę w mszy niedzielnej i słusznie.

Pierwszego dnia o. James, pod koniec dnia, zaczął mówić, że widzi uzdrowienia na sali. Zaczął wymieniać dolegliwości typu rak, wrzody, ale i nałogi: alkoholizm, palenie, hazard. Do tego mówił o liczbie osób: 25, 12, 8, 2, różne dolegliwości i różne cyfry. Do tej pory mało dla mnie przekonujące, chociaż przyznaję, że kilka ciekawych rzeczy wcześniej usłyszałem, co powodowało, że pozostawałem zainteresowany. Nagle wydało mi się, że coś ciepłego wylało mi się na głowę. Odruchowo się uchyliłem i dotknąłem włosów, nic nie było. Jednak obudziło to we mnie niepokój, który przeszkadzał się skupić. O.James mówił właśnie, że widzi jak uzdrawiają się dolegliwości związane z głową. Już nie pamiętam szczegółów, wspomniał alzheimera, migreny i coś jeszcze. Potem zaczął mówić o dolegliwościach związanych z reumatyzmem, stawami itp., a mi zrobiło się ciepło w nogę. Wtedy zaczął wymieniać imiona. Nerw wzbudzony niepokojem i rozproszeniem kazał mi włączyć sceptyka. Pomyślałem, że imiona takie jak Ewa, Ani i Jan są znane w świecie, ale jeśli chodzi o moje to na pewno nie wymieni. Nie ma takiego imienia w zachodnim świecie. Wtedy usłyszałem: "Jarek, ty również zostałeś uzdrowiony". Zamurowało mnie.

Nie wiem co mogło stać się z moją głową. Być może mogę zapomnieć o alzheimerze. Jednak jeśli chodzi o nogę... przez lata cierpiałem, tak mi ją wykręcało. Przeszkadzałem spać Eli, bo jak to nazywała "wierzgałem nogami". Potrafiło mnie tak kręcić, że obracałem się całym ciałem. Od tamtej chwili nic mi nie dolega. Czasem w chwilach większego niepokoju lub jakichś wydarzeń natury duchowej o znamionach zwycięstwa nad złym, odzywa mi się coś co sobie nazwałem widmem bólu. Ale to tylko niepokój, z którym radzę sobie modlitwą.

Na drugi dzień, porozmawiałem o tym z kilkoma osobami. Najgorsze wrażenie robiły na mnie bezwarunkowe zachwyty. Ja tak nie potrafię. Postanowiłem, że zagłębię się w temat charyzmatycznych uzdrowień poprzez Ducha Świętego. Może ten ksiądz to faktycznie jakiś "man szakal", egipski bożek z gromady złych, jak wyczytałem na jednym z for dyskusyjnych. Dzień jednak znowu obfitował w wiele prostych odkryć z obszaru "walki dobra ze złem". Wieczorem usłyszałem: "Jarku, nie wątp, ty też zostałeś obdarzony łaską uzdrowienia". To było jedno z ostatnich zdań przed pożegnaniem. Praktycznie po skończeniu modlitwy o uzdrowienie i relacji jakie przedstawiał potem o. James. Kilka osób zdało jeszcze świadectwo z własnych doświadczeń, pożegnanie przeciągane śpiewem i do domu.

Z jednej strony byłem bardzo zadowolony, bo nie ma sprawy, wcale mi nie przeszkadza, że zabrane mi zostały dolegliwości. Z taką Wolą Boga mi zdecydowanie po drodze. Z drugiej jednak, popadałem w rozpacz, bo ani nie rozumiałem co miało miejsce, ani nie potrafiłem temu zaprzeczyć. Zastanawiałem się, czy nie tracę zmysłów. Czy nie tracę trzeźwego dystansu do rzeczywistości. Normalnie przeżywałem żal po stracie, bo wiedziałem, że już nic nie będzie takie samo. Po raz kolejny doświadczyłem Boga w swoim życiu i po raz kolejny nie chciałem, by to kiedykolwiek przeminęło. Zdawałem sobie również sprawę, że jeżeli ma nie przeminąć, to muszę się zaangażować.

O.James powiedział jak to robić. Co robić, by nie utracić tego co się zadziało. Wymienił kilka rzeczy: modlitwa indywidualna, modlitwa rodzinna, czytanie Pisma, udział w jakiejś wspólnocie kościelnej i w miarę możliwości, nawet codzienny udział we mszy świętej. I na koniec powiedział coś, co mnie absolutnie urzekło: "wydaje wam się, że mówię do was jakieś nowe rzeczy, nic nowego nie mówię, ja tylko czytam regularnie katechizm, tam to wszystko jest napisane, wy nie czytacie, dlatego wydaje wam się, że słyszycie coś nowego".

Już wiedziałem, że wszedłem do Kościoła katolickiego i nic nie jest w stanie mnie z niego wyciągnąć.

Ale to nie koniec moich przeżyć roku 2010. Coś jeszcze opiszę w następnym wpisie na blogu.

czwartek, 30 grudnia 2010

Zło na świecie - skąd się wzięło

Skąd się wzięło zło na świecie

Pytając o zło, docieramy do sedna problemu dopiero wtedy, gdy mamy na myśli coś naprawdę złego, coś nadzwyczajnie złego, coś, czego nie jesteśmy w stanie pojąć. Oczywiście kategoria zła obejmuje także całe spektrum innych, "zwyczajnych" zjawisk tego świata, od przykładów niewłaściwego zachowania danej osoby poczynając, przez agresję, a kończąc na cierpieniach. Ale właściwym pytaniem dotykającym jądra sprawy jest pytanie o "nadzwyczajne" zło.

Wyobraź sobie: niemowlę na rękach drżącej matki, dookoła Turcy. Wpadli na wesoły kawał: pieszczą maleństwo, śmieją się, by je zabawić, to się udaje, niemowlę śmieje się. W tejże chwili Turek wymierza nań pistolet w odległości czterech werszków od jego twarzy. Chłopczyk radośnie chichocze, wyciąga rączki, by złapać pistolet, nagle artysta spuszcza kurek i rozbija główkę na drzazgi... Artystyczne, nieprawdaż?
Fragment opowieści F. Dostojewskiego "Bracia Karamazow".


Zgroza i odraza, ogarniające każdego, kto stara się wyobrazić sobie tę scenę, pozwalają dostrzec, co należy rozumieć przez niewyobrażalne zło. Chodzi o wyzuty z wszelkiego sensu i sprzeczny z wszelką logiką, niczym nieusprawiedliwiony i destrukcyjny akt czystego zła, który nawet w jakiejś szerszej perspektywie obejmującej pewien kontekst nie może zostać wyjaśniony i zaakceptowany.

Zasługą przede wszystkim nauk humanistycznych jest sprowadzenie pewnych zjawisk uchodzących wcześniej za złe do ich ludzkich, nazbyt ludzkich proporcji. A mimo to żadne rezultaty badań ani próby wyjaśnienia nie są w stanie w dalszym ciągu wyjaśnić tej wyzutej z wszelkiego sensu, sprzecznej z wszelką logiką reszty, tego zła absolutnego, nie dającego się w żaden sposób wyjaśnić czy usprawiedliwić. Rzeczywistości tego niewyobrażalnego zła nie można pomniejszać ani lekceważyć. Któż byłby skłonny zaprzeczyć, że właśnie takie absolutne zło towarzyszy nam ciągle od czasu do czasu przez całe życie? Gdzie tkwi jego źródło?


Jeżeli istnieje Bóg, to skąd bierze się zło?

Postawiony w ten sposób problem był zupełnie obcy pogańskiemu myśleniu. Tam wszystko, co się działo, miało boskie pochodzenie. Zło było dziełem złych bogów, a dobro dziełem dobrych bogów. Dopiero Platon, w swojej krytyce mitu, dokonuje zmian. Według niego od Boga może pochodzić tylko dobro, ponieważ Bóg sam jest dobrem. Co zaś się tyczy zła, to jego przyczyn należy szukać gdzie indziej. Dopiero to nowe pojmowanie Boga, oczyszczone z charakterystycznego dla pogaństwa wielobóstwa, czyni pytanie o źródło zła na świecie istotnym.

Judaizm, wyznając, iż jest tylko jeden Bóg, siłą rzeczy musiał stawiać pytanie o przyczyny zła. Jeśli jest tylko jeden jedyny Bóg, jeśli to On stworzył wszystko, to skąd się bierze zło?

Jednak to dopiero chrześcijaństwo czyni doświadczenie zła w zestawieniu z wiarą w istnienie Boga naprawdę problematycznym. Chrześcijaństwo bowiem zakłada nie tylko wiarę w istnienie jedynego Boga, lecz niesie ze sobą zupełnie nowe treści. Bóg, powodowany miłością, stworzył świat z nicości. W ten sposób zdaje się popadać w dylemat pochodzenia zła. Skoro Bóg stworzył świat z nicości, to wszystko jest Jego dziełem. Czy zło również pochodzi od Boga, skoro jest miłością? Czy może zło ma swoje źródło w samym tylko człowieku? Tylko jak wtedy to pogodzić z tym, że każdy człowiek jest obrazem Boga?

Chrześcijańska wiara w jednego Boga, będącego jako jeden jedyny Stwórca świata czystą miłością, i chrześcijańska koncepcja człowieka, która każdemu z osobna przyznaje jako obrazowi Boga nienaruszalną godność, radykalizują niezmiernie kwestię pochodzenia zła.

Lecz jak odpowiedzieć na pytanie o pochodzenie zła?

Istnieją dokładnie trzy modele interpretacji rzeczywistości zła: model monistyczny, model dualistyczny i tak zwany model personalny.

Z założenia monizmu istnieje tylko jedna ostateczna przyczyna, będąca początkiem wszystkiego. Może wydawać się zbieżna z chrześcijańskimi założeniami, nauczającymi, iż wszystko zostało stworzone przez jednego jedynego Boga. Jednak istnieje konkretna różnica: jeśli pojmujemy świat na modłę monistyczną, to wówczas jawi się on jedynie jako emanacja nieskończoności. Świat nie został przez Boga "wypuszczony na wolność", lecz wszystko, co dzieje się tu i teraz, wykazuje jakiś związek przyczynowo-skutkowy z Bogiem. Taki Bóg byłby jednak samozaprzeczeniem. Nie byłby tylko dobry, ale musiałby być również zły. Tak samo odpowiedzialny za dobro, jak i za zło. Zło byłoby inną twarzą tego samego Boga. Nijak więc ma się to pogańskie podejście do obrazu prawdziwego Boga, ponieważ "Bóg jest światłością, a nie ma w Nim żadnej ciemności" (1J 1,5b). Bóg jest w jednoznaczny sposób nazywany miłością, Na tym fundamencie człowiek może zawierzyć siebie bezwarunkowo. Bóg postępuje w sposób jednoznaczny, nie chce zła i nie ponosi za nie odpowiedzialności. Dzięki temu wiara nie przeczy rozumowi. Dlatego model monistyczny nie może dostarczyć żadnej zadowalającej odpowiedzi na pytanie o źródło zła.

Model dualistyczny zawiera w sobie inne problemy. Naucza o istnieniu drugiej, przeciwstawnej względem Boga, złej zasady świata. Ta zła zasada miałaby być źródłem zła, podczas gdy Bóg byłby źródłem dobra. Jednoznacznie uwalniałoby to Boga od ponoszenia odpowiedzialności za zło. Model ten sprzeciwia się jednak judaistyczno-chrześcijańskiej wierze w stworzenie świata, zakładającej, że jest tylko jeden Stwórca wszechrzeczy i że ów Stwórca w sposób wolny stworzył wszystko z niczego. Nie byłoby tu miejsca na uzasadnioną nadzieję zbawienia, bo nie byłoby żadnych podstaw, by wierzyć, że Bóg pokona zła, skoro obok Boga, miałaby istnieć jeszcze jedna, równie potężna zasada.

Model personalny uważany jest zazwyczaj za chrześcijański. Zło jest tu rozpatrywane na trzy różne sposoby: jako osobisty grzech będący jednocześnie wyrazem wolności człowieka, jako ponadosobowy grzech pierworodny i jako diabeł, zło osobowe. Diabeł jest przy tym rozumiany jako pierwotnie dobre stworzenie, które jednak z własnej woli odwróciło się od Boga. Zaletami tego modelu jest to, że źródłem zła nie jest sam Bóg, lecz stworzony przez Boga, skończony duch, a zło jawi się jako swobodny akt diabła. Zło ma swoje początki w czymś stworzonym, a więc nie w jakiejś drugiej, równie pierwotnej co Bóg zasadzie świata. Staje się więc jasnym, że nie ma ani jakiejś drugiej zasady poza Bogiem, ani zło nie jest w żaden sposób jakąś inną stroną Boga. Jest tylko jeden Bóg, który uczynił wszystko z miłości i który z tego właśnie względu nie może być przyczyną zła.

Dlaczego w tym wszystkim nie wystarczy sam grzech i jego konsekwencje? Do czego potrzebny jest w tym modelu diabeł? Czy można, w dzisiejszym świecie, mówić z pełną powagą o diable? W czym miałoby źródło zło, skoro nie pochodzi od Boga, jeśli nie od diabła? Czy tylko człowiek miałby być sprawcą całego zła? Czy człowiek posiadający jedyną w swoim rodzaju godność bycia obrazem Boga na Ziemi, jest odpowiedzialny moralnie za zbrodnie na Archipelagu Gułag, w Auschwitz i Srebrenicy? Gdyby zło pochodziło jedynie od człowieka i jego grzechu, czy można byłoby mówić o nadziei dla wszystkich ludzi?

Otóż to. Mimo, że człowiek czyni zło i jest odpowiedzialny za zło na świecie, to jednocześnie zło jest czymś większym od człowieka. Bo przecież ciągle mają miejsce straszliwie złe czyny, tak nieludzkie i okrutne, że mogą zostać ocenione jako poddanie się jakiemuś większemu złu niż jako osobisty akt sprawczy. Czy można bez odwoływania się do diabelstwa w dalszym ciągu wyznawać prawdę o tym, że zło jest niewyobrażalnie większe od wyobraźni człowieka. Wszystko wskazuje na to, że z groteskowo przyjmowanego dzisiaj pojęcia diabła, mimo wszystko, nie można zrezygnować, jeśli chce się przedstawić fenomen zła.

Na podstawie książki
U. Niemanna i M. Wagner

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Polska tolerancja religijna

Za artykułem zamieszczonym na stronie naszdziennik.pl

Tolerancja religijna

Wielu nierozumnych ludzi u nas i na Zachodzie chce nas uczyć tolerancji religijnej i społecznej. Tymczasem, gdy na świecie toczyły się - i toczą do dziś - krwawe wojny religijne, to w Polsce wszystkie wyznania i religie żyły w zasadzie w pokoju. Kazimierz Wielki dał w roku 1341 gwarancję wolności obrządku i obyczajów prawosławiu w Polsce, podczas gdy Rosjanie robią trudności katolikom jeszcze dziś, np. nie umieszczają katolicyzmu wśród religii uznanych w Rosji. Władysław Jagiełło w 1430 r. zrównał duchownych katolickich i prawosławnych w prawach społecznych. Władysław Warneńczyk rozciągnął to w 1444 r. i na świeckich. W 1525 r. Polska zagwarantowała wolność luteranom w Prusach Książęcych, a w roku 1559 we wszystkich miastach pruskich. W 1561 r. zagwarantowano wolność kalwinistom w Inflantach. W 1555 r. sejm zapewnił swobodne wyznawanie wiary protestantom w całej Rzeczypospolitej. W 1573 r. sejm konwokacyjny uchwalił ustawę "De pace inter dissidentes de religione", która gwarantowała pokój i wolność religijną wszystkim protestantom - zarówno w życiu prywatnym, jak i publicznym. Nieraz jedna i ta sama świątynia katolicka służyła różnym wyznaniom chrześcijańskim.
Żadna religia nie była zakazana. W 1777 r. sejm surowo zabronił palenia heretyków na stosie oraz topienia "czarownic", które na Zachodzie ginęły setkami ("Państwo bez stosów", J. Tazbir).

W XVI w. Polska była nazywana na Zachodzie "azylem heretyków", no i "rajem dla Żydów" (A. Brźckner). Innowiercy byli dopuszczani do najwyższych stanowisk państwowych, jak np. hetman wielki koronny. Królowie Sasi w XVIII w. sami przeszli z protestantyzmu na katolicyzm, chociaż byłoby lepiej, gdyby tego nie zrobili. Za ich czasów tolerancja obniżyła swoją temperaturę, być może dlatego, że wnieśli klimat niemiecki. Jeszcze w 1414 r. ks. Paweł Włodkowic dowodził na soborze w Konstancji, że istotą wiary chrześcijańskiej jest dobrowolność, nie wolno nawracać na wiarę siłą, że ziemie pogan nie są niczyje, lecz należą do pogan. I w Polsce nikt nie nawracał pod przymusem Żydów, Tatarów, Turków czy innych. Wprawdzie w roku 1658 wygnano z Polski braci polskich (arian), dając im dwa lata na opuszczenie kraju, ale robili to panowie protestanccy dla ratowania swojego wyznania przed rozbojem i posłużyli się zarzutem, że w czasie najazdu szwedzkiego, bardzo niszczącego kraj, arianie poparli Szwedów. Trzeba dodać, że katolicy, nawet niektórzy biskupi, ukrywali arian przed władzami (E. Walewander).

A jak jest tolerancyjny wobec katolików nasz współczesny "światłogród"?



czwartek, 23 grudnia 2010

Zło na świecie - zagrożenia duchowe

O zagrożeniach duchowych człowieka

Człowiek w całej swojej niepowtarzalnej rzeczywistości bytu i działania, świadomości i woli, sumienia i serca, posiadający swoje "dzieje duszy" i będący drogą Kościoła świętego, podejmuje walkę duchową jako suweren Boga. Odpowiedzialnie przyjmując prawdy objawione i świadomie je wyznając, decyduje o własnej postawie wobec nieprzyjaciela. Poprzez akty wolnego poznania, miłości i wolnej decyzji może przeciwdziałać jego pokusom zachowując godność dziecka Bożego.

Zjednoczony z Jezusem Chrystusem uczestniczy w Bożym życiu (2 P 1,4), stając się sprzymierzeńcem Boga. Jednak człowiekowi łaski wiary nie wolno zła zwalczać rewolucyjnie. Rewolucja w swym założeniu legalizuje zwalczanie zła złem, a to z kolei potęguje zło. Należy zatem wejść na drogę współpracy z Bogiem na pierwszym miejscu przez obronę obecności Jezusa w głębi serca ludzkiego (Ef 6,10-19), a następnie przez życie w Duchu Świętym (Rz 8,9). Jezus Chrystus "stając się posłusznym aż do śmierci" (Flp 2,8) na drzewie krzyża odniósł zwycięstwo nad szatanem, a zmartwychwstając zasiadł po prawicy Boga, który wszystko poddał pod Jego stopy (Ef 1,21-22).

Im bardziej człowiek żyje tą wiarą, tym bardziej jest niedostępny dla demonów (1 J 5,18). Duch Święty sprawia, że zwycięstwo nad szatanem, które odniósł Jezus na drzewie krzyża, może uobecnić się każdego dnia w życiu człowieka. Nadto - jak wskazuje Jan Paweł II - pod wpływem Ducha Świętego dojrzewa i umacnia się człowiek wewnętrzny, czyli "duchowy". Wchodzi w "nowość życia", stając się równocześnie "mieszkanie Ducha Świętego", "żywą świątynią Boga" (Rz 8,1; 1 Kor 6,19; DV 58). W ten sposób, trwając w komunii łaski, dąży do tego, czego chce Duch Święty, nieustannie otrzymując światło i moc do przezwyciężania różnorakich determinizmów.

Niestety człowiek stworzony z miłości przez Boga, uwiedziony przez anioła światłości (2 Kor 11,14) i nadużywający daru własnej wolności, może doprowadzić do zniszczenia w sobie życia Bożego. Może odrzucić wiarę w Jezusa Chrystusa, nie współpracować z Duchem Świętym i pozostać w stałej opozycji do Kościoła świętego. Staje się tak wówczas, gdy utraci wiarę, nadzieję i miłość do Boga, a zacznie kochać produkt diabelskiej przebiegłości.

Wiedząc to, szatan, w celu przezwyciężenia mocy Bożego działania w człowieku i doprowadzenia do zrealizowania własnych celów, nie poprzestaje na zwyczajnym działaniu, na kuszeniu do zła, lecz ucieka się do środków nadzwyczajnych: obsesji, opresji i opętań. Posługuje się bałwochwalczym kultem seksu, który sprowadza ciało ludzkie do roli narzędzia grzechu; naśladuje instytucje chrześcijańskie - buduje swoje świątynie, posiada własny kult, osoby sobie poświęcone, wyznawców swoich obietnic itp. Jako mistrz kamuflażu, podszywa się pod Boga, pozwala żyć człowiekowi w przekonaniu, że czyni wszystko w dobrej wierze. Wykorzystując ciągłe zainteresowanie ezoteryzmem i okultyzmem, traktuje te rzeczywistości jako "kanały" którymi może dotrzeć do ludzi spragnionych doświadczeń duchowych.

Ten szeroki wpływ oddziaływania szatana przejawia się również w działalności innych demonów, a nawet poszczególnych ludzi umiejętnie wplątanych w szatańską grę. Takie zagrożenia są wynikiem wzajemnego oddziaływania na siebie różnych czynników. Do najważniejszych należy zaliczyć: nękanie człowieka przez złego ducha, trwanie w grzechu, występowanie emocjonalnych i psychologicznych barier oraz lęków, zaistniałem okoliczności zewnętrzne, słabe i mocne punkty człowieka, a także siła jego woli. To wszystko, zręcznie wykorzystane przez władcę tego świata (2 J 12,31; 14,30), służy do osiągnięcia jednego celu: zniszczyć więź miłości pomiędzy  człowiekiem a Bogiem i tak zdeprawować człowieka, aby ten nie chciał partycypować w zbawczym dziele Chrystusa, przez które przychodzi uwolnienie człowieka z grzechu i jego następstw oraz z mocy "starodawnego wroga".


Na podstawie książki
"Posługa kapłana-egzorcysty"



Jak pomagać cierpiącym z powodu działania złych duchów


wtorek, 21 grudnia 2010

Jak usypiać dziecko

Od jakiegoś czasy przyszło mi dumnie dzierżyć rolę niańka w życiu dwóch chłopaków. Starszy, Piotruś, jest już dzisiaj przedszkolakiem. Młodszy, Filipek, właśnie znalazł w moich rękach.

Jak usypiać dziecko?

Oto mały poradnik ilustrowany.

Rzecz jasna najlepiej działa kołysanie i kołysanka:



UWAGA! Nie powtarzaj tego sam w domu ;-)

Może lepiej zdecyduj się na bajki za sms czytane przez lektora...



Samemu może mu też nie czytaj. Możesz zdać się na bajki w formie audiobooka.





niedziela, 19 grudnia 2010

Olejna wpadka

Swoje konto na facebooku traktuję, między innymi, jako źródło informacji gdzie można przeczytać coś ciekawszego w sieci. Jako że na facebooku trochę sobie politykuję, trochę kręcę biznesu, trochę obserwuję, bawię się i filozofuję, to i w takim obszarze szukam informacji.

Dzisiaj przykuło moją uwagę zdjęcie "Stokrotki" i tytuł tekstu obok "Dziady". Zapowiadało się ciekawie. Kliknąłem w aktywny link i czytam. Pierwsze wrażenia krążyły gdzieś między: "to wcale nie jest ciekawe", "znowu jakieś pierdoły". Ale akurat dziś przypomniałem sobie - w ramach komentarza pod linkiem, jaki zamieściłem osobiście wczoraj wieczorem, dotyczącym Raportu o stanie Kościoła, gdzie ktoś napisał w ramach krytyki KK o o. Rydzyku - o prostej prawdzie dotyczącej demokracji w Polsce, wypowiedzianej już nie pamiętam przez kogo, pierwszy raz. Gdyby w Polsce była demokracja, takie radio byłoby w każdym mieście. Tak mniej więcej brzmiało to zdanie i taki właśnie miało wyraz.

Artykuł spod linka, w który kliknąłem, brzmiał świętym oburzeniem na obronę tego co w ogóle robi o. Rydzyk. Tekst pisany mniej więcej na poziomie znawcy tego jak Kościół traktuje tych, którzy Mu się sprzeniewierzają, bo czytał "Kod Leonardo da Vinci". Jednak krótki to i zdążyłem doczytać do końca. Nie było tam nazwiska, więc wróciłem na górę, by się przyjrzeć. Udało mi się jeszcze pomyśleć, czy ta GW aż tak już dziadzieje? I ku mojemu najśmielszemu zaskoczeniu ukazało mi się nazwisko autorki: Monika Olejnik.

Oto artykuł: "Dziady" i wdzięczne foto, na którym zapewne korzysta z telefonu firmy pana "Gromadzimy, nie śledzimy", o co potem miała tyle żalu.

Ale wrócę do tej demokracji i jej wyrazu.

Demokrację można opisać pewnym powiedzeniem "rób swoje i nie przeszkadzaj innym". W każdym razie ja tak ją rozumiem. Każdy z nas ma swoje cele i próbuje je osiągać na swój sposób, byleby nie wchodzić w paradę innym. Oni też chcą się realizować w tym, co jest dla nich ważne.

Pamiętam czasy demokracji ludowej. Cokolwiek o niej mówiono, istniał w niej nurt, którym wszyscy mieli się poruszać, cele były wyznaczone przez "przywódców", a każdy odstępca był traktowany tak, jak owym przywódcom wydawało się należy potraktować odstępcę.

Przyszedł czas, że odstępcom nadarzyła się okazja zmienić bieg tej rzeki. A właściwie ją wyłączyć i przywrócić, czy nadać, bieg rzeczy tak, jak każdy sobie życzy, byle w granicach prawa i osobistych. A jednak nadal jest jakiś słuszny nurt, od którego odstępcy są napiętnowani. Jedną siłą, która to napędza, jest interes polityczny. Drugą osobiste niedojrzałości. Jedni dają się sterować i głośno napiętnują myślących i realizujących się inaczej. Drudzy, w poczuciu własnej frustracji, że komuś się udaje, a jemu nie, wytaczają własne zarzuty, choć bywają wśród nich inspirowane pierwszą siłą, pełne żalu i użalania się nad sobą.

Rzecz jasna zdesperowany frustrat, użalający się nad sobą, nie wie, że tak to robi. Bo jakby wiedział, to nie tylko, że jest niedojrzałym człowiekiem, ale jeszcze musiałby być z tego dumny. A to już zakrawa na idiotyzm. Idioci, rzecz jasna, tez mają swoją opowieść i miejsce w tym czasem dziwnym świecie, ale jest to miejsce i opowieść określone i dawno zdefiniowane. Nawet jeśli możliwości idioty są takie, że może zaistnieć w przestrzeni publicznej, to i tak idiota, idiotą pozostanie.

Co jednak z tymi, który są zagubieni? Moim zdaniem, należy ich traktować podobnie jak uzależnionych. Psuć komfort obracania się we własnej niedojrzałości, staje konfrontując z efektami własnych działań i niczego nie zakłamywać ani łagodzić przed innymi. Chce po dupie, to ma. Tak długo, aż zrozumie, że sam na siebie sprowadza problemy, a cała ta konfrontacja z rzeczywistością jest tylko tego symptomem. Wokół siebie nie ma żadnych wrogów, tylko przyjaciół, którzy stawiając mu pewne wymogi, próbują pomóc dojrzeć.

A co z tymi, którzy bezinteresownie wspierają czyjś polityczny interes. Nic, tych należy zostawić samych sobie. Niech lezą, a jak wlezą, nie trzeba ich słuchać. Niech idą po pomoc do tych, których tak radośnie wspierali. Interesowność jest wpisana w nasze słabości i jak najbardziej możemy jej ulec. Ale jeśli popełniamy przy tym poważniejsze błędy, nie wystarczy się zreflektować, potrzebne będzie zadośćuczynienie. To nic przyjemnego, ale jest konieczne. Paradoksalnie, wcale nie dla pokrzywdzonych, bo ci już dawno, prawdopodobnie, sobie z tym poradzili i żyją sobie jak chcą. Zadośćuczynienie jest potrzebne zadośćuczyniającemu, bo uwalnia od zależności, poczucia winy i wszelkich z tego płynących frustracji. Chroni przed kolejnymi błędami.

Dla kogoś, kto prawdziwie szanuje demokrację i wolność osobistą oraz innych, z niej płynącą, niczym dziwnym, ani tym bardziej budzącym strach, nie będzie powiedzenie, że gdyby była u nas demokracja, takie radio (jak Radio Maryja) byłoby w każdym mieście. Co tam powiedzenie, takie radio w jego mieście nie byłoby niczym problematycznym - o ile by nie było stwarzającym problemy innym. Prawdopodobnie byłby tak zajęty swoimi sprawami, że nawet by go nie zauważał, gdyby takie radio było poza jego zainteresowaniem. No, ale jakie społeczeństwo taka demokracja.

sobota, 18 grudnia 2010

Książki Michalkiewicza


Stanisław Michalkiewicz, komentator polityczny i felietonista, często uznawany za najlepszego polskiego felietonistę. Deklaruje się jako konserwatywny-liberał. Wszystkie jego felietony są również dostępne na jego stronie domowej Michalkiewicz.pl.

Książki Ziemkiewicza



Rafał Ziemkiewicz tropi mendy i upiory codziennego magla, a polskie horrory, skandale i hańby pokazuje jak na widelcu z odważną zaczepnością. Z brawurą nokautuje podejrzane mity i okrzyknięte niepodważalnymi autorytety. Smakowity kąsek dla wielbicieli dobrej publicystyki!

piątek, 17 grudnia 2010

Dlaczego Bóg jest Panem, a nie Panią

Oświeceni, a więc tacy, którzy wiedzą więcej. Oświeceni duchowo, to tacy, którzy wiedzą więcej w temacie duchowości. Oświeceni duchowo, przede wszystkim, wiedzą więcej od tradycjonalistów. Najgorszym sortem tradycjonalistów są katolicy, wyznania Rzymskiego, to po prostu średniowiecze. Trzeba więc być oświeconym, albo zostaje się ociemniałym przez średniowieczne zabobony. Oświeconym można być stopniowo. Zabobonem można być tylko z ciemnogrodu. To łatwy podział, jasny i czytelny dla każdego.

Oświecony robi wszystko to co w średniowieczu było zabobonem. Oświecony jest święcie przekonany, że w średniowieczu KK tępił zabobony, a zabobonnych palił na stosach. Tu warto byłoby dodać coś o ateistach, czyli najbardziej w świecie, święcie przekonanych, o najgorszych praktykach w Kościele średniowiecza, a w dzisiejszym zwłaszcza. Mówiąc o stosach i świętym przekonaniu wierzących w stosy nie sposób pominąć ateistów. Podręczniki ateizmu, drukowane na rozkaz (nie polecenie) i za pieniądze KGB, na temat tego w co wierzy ateista, kiedy mówi o wierze katolików wyznania Rzymskiego, są najbardziej wiarygodnym źródłem informacji o stosach. Niektórzy oświeceni wierzą, że nawet Galileusz został spalony. To bardzo dobry przykład na to ile wiary w sobie mają ateiści, by wierzyć wbrew faktom historycznym. Oświeceni też używają argumentu z Galileuszem. Normalne jest więc i im przypisywać ogromną siłę wiary.

W średniowieczu zaczął się okres, który zaowocował rozwojem nauki, alternatywą do nauk religii. Dlatego wszelkie alchemie, astrologie, wróżby, przepowiadania, przywoływania i inne takie zaczęły odchodzić do lamusa. Jeżeli nauka tego nie mogła udowodnić, to znaczy, że to było mało wiarygodne. Prawie nikt nie wie, że nauka była przede wszystkim prowadzona i utrzymywana właśnie przez wielkie, współczesne sobie, religie. I mogły ze sobą funkcjonować. I do dziś nauka funkcjonuje wspólnie z religiami. Ale przecież chodzi o nauki oświeconych. Mówi się o tym para coś tam, coś tam, albo psychotronika. To takie nauki, które dzięki rozwojowi ludzkości, poprzez religię i naukę, korzystają z możliwości jakie ten rozwój przyniósł.

Rzecz jest prosta. Ponieważ spirytyzm naprawdę istnieje. Demony tylko czekają by kogoś poudawać, wyskoczyć na jakiś czas z piekła i zająć się naborem nowego narybka. Tak więc są już jakieś urządzenia, które rejestrują jakieś poruszenia energetyczne, które temu towarzyszą. Może nawet alchemicy potrafili to pokazać już dawniej, ale pamiętajmy, że był okres, kiedy ich usługi były mało interesujące. Mogło więc, to pójść gdzieś w zapomnienie. A co ja tu o narybku? Może cyrografach? To dopiero zabobon, nie?

Może i zabobon, ale dla tych, którzy znają historię Anneliese Michel, już to nie musi być takie śmieszne. No to jak z tymi cyrografami? Istnieją, czy nie? A jeżeli istnieją to jak są podsuwane? Przecież większość ludzi nie chce do piekła, musi tu zaistnieć element oszustwa, podsunięcia nieświadomym co robią. Diabeł, jak wiadomo wiedzącym, polega na zniewoleniu. A więc wszystko co uzależnia i odbiera pełnię decyzyjności może być takim cyrografem. Pewnie nie będzie to umowa o pracę, czy kredytowa, ale np. deklaracja o korzystaniu z usług medium, wróżki, czy innego psychotronika już może być.

No, pojechałem średniowieczem... aż czuć swąd dymu ze stosu. Ale jeżeli umowa z wróżką nie jest cyrografem, czyli jakimś ciemnogrodem, to czym jest korzystanie z usług wróżki? Przecież chodzenie do wróżki jest ok. Mówienie o tym, że to zabobony, jest ciemnogrodem. Jeżeli choć tylko zwątpisz w to, że wróżki i wywoływanie duchów to droga do Oświecenia, nie będziesz mieć w tym udziału. Zostaniesz w średniowieczu. Nawet czytając ten tekst, ryzykujesz przyjęciem ciemnogrodu. Przecież to współczesny stos. Pamiętaj, Radzieccy przywódcy w latach 60tych, nie mogli się mylić. Gdyby się mylili, nie poszło by za nimi tylu (tu, w domyśle, milionów - koniecznie i nie inaczej).

Nie wiem kto pierwszy podjął dylemat, dlaczego Bóg nie jest kobietą. Nawet nie wiem do czego doszedł i jak to się rozwijało kiedykolwiek. Jednego jestem pewien. Oświecenie XXI w., Ery Wodnika, powinno przyjąć, że Bóg jest homoseksualny. Gdyby miał być kobietą, wykluczałby homoseksualizm, bo walka między kobietą, a mężczyzną podkreśla płciowość. To bardzo zacofane. Mało Oświeceniowe.

Coś mi się zdaje, że Oświeceni muszą przyjąć opcję wierzących i uznać Boga za Pana. Nie swojego oczywiście. Oświecenie gdzie indziej szuka wskazówek, albo w czym innym, albo w kim innym, zwał jak zwał. Ale jedno jest pewne. By pozostać Oświeconym Boga trzeba traktować jako mężczyznę. Inaczej homoseksualiści nie mieli by racji bytu. Ich racją bytu, jest pretensja o nietolerancję i powszechną homofobię. Oświecony nie może stać w opozycji do kolejnych ateistycznych pomysłów.

czwartek, 16 grudnia 2010

Zło na świecie - wpływ złych duchów

O pochodzeniu zła duchowego

Zło ma trzy źródła, przyczyny i wymiary. Są nimi: szatan jako zło uosobione, świat rozumiany jako wielka rodzina rodzina ludzka wraz z tym, co ją otacza i wśród czego żyje, a w końcu człowiek jako człowiek rozdarty wewnętrznie na skutek grzechu, nie czyniący już tego, co chce i co powinien, lecz popełniający zło, którego sam nie chce. Tę triadę odnajdujemy w pismach św. Pawła Apostoła (por. Ef 6, 12; Rz 12, 2; Ga 5,16), dla którego "szatan", "świat" i "ciało" stają się przeciwnikami chrześcijanina.

Zasadniczym wrogiem jest szatan, któremu Pismo święte nadaje wiele różnych imion. Świat i ciało stanowią zagrożenie dla człowieka, o ile są "wykorzystywane" przez szatana. On, jako istota zarówno istota duchowa, jak i byt osobowy, est persona deformata, ponieważ zatrzymując swoją wolę i inteligencję utracił łaskę miłości, i jako ojciec kłamstwa (J 8,44) nie posiada sumienia, które stoi na straży miłości. Skupiony na sobie, ukochał samego siebie ponad wszystko, aż do wzgardzenia Bogiem i człowiekiem. Egocentryczna miłość własna stawia przed nim nadrzędny cel, którym jest zdobycie panowania nad wszystkim. Chce zawładnąć najlepszymi dziełami Boga po to, aby odwieść je od Niego i wprząc w służbę swej sławy i chwały. Jego działanie zmierza przede wszystkim do namowy człowieka, aby czynił zło (kuszenie), ale również doprowadzić do zawładnięcia człowiekiem (opętanie). Dlatego działanie szatana najczęściej uwidacznia się wobec dwóch biegunowo przeciwstawnych grup osób: grzeszników, którzy oddali się jemu na skutek zaniedbania lub grzechu, bądź zawarli z nim formalny pakt, i świętych, których atakuje zapamiętale bez najmniejszej winy z ich strony. Czyni tak chcąc osłabić ich wewnętrznie, zasiać zwątpienie, a nawet zniszczyć.

Pan Bóg dopuszcza tę próbę, nawet jeżeli w konsekwencji doprowadzi ona do zawładnięcia przez szatana ciałem człowieka . Motywami takiego postępowania Boga mogą być: objawienia Bożej mocy (J 9, 2-3), udowodnienie prawdy wiary chrześcijańskiej, wyprowadzenie ostatecznego dobra duchowego ofiary oraz nawrócenie tych, którzy weszli w kontakt z osobami doświadczanymi przez złe moce. Duchy złe muszą ostatecznie zachować istotny porządek bytu, skierowanego ku Bogu, który zło dopuszcza, lecz nie nakazuje. Zło, które się stało, jest mimo wszystko włączone do ogólnych planów Opatrzności Bożej, gdyż - jak wskazuje św. Paweł Apostoł - "wiemy, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra" (Rz 8,28).


c.d.n.


Na podstawie książki
"Posługa kapłana-egzorcysty"



Jak pomagać cierpiącym z powodu działania złych duchów


niedziela, 12 grudnia 2010

Podstawowe odpowiedzi

Latem byłem na rekolekcjach prowadzonych przez charyzmatycznego księdza o. Jamesa Manjackala z Indii. Na zakończenie, po trzech dniach, powiedział prostą prawdę: "Wydaje wam się, że mówiłem do was coś nowego. Niczego nowego wam nie powiedziałem. Ja czytam Katechizm Kościoła Katolickiego, a wy nie, i dlatego wydawało wam się, że słyszycie coś nowego. Czytajcie katechizm, a nic was nie zaskoczy." Oczywiście nie pamiętam co powiedział dosłownie. Napisałem jak to pamiętam.

Często powtarzam, że wróciłem do tradycyjnej religii moich przodków, ponieważ nie znalazłem jeszcze takiego pytania, na które by mi nie odpowiedziała. Znalazłem tu wyjaśnienie dla wszystkich moich dylematów i nigdy się nie zawiodłem na tej wiedzy, co najwyżej na mojej umiejętności przyjmowania wiedzy. Nie zawsze była ona mi wygodna. A ja bym wolał, żeby Dobry Jezus, Baranek Boży, był mi jak poduszka pod głowę, a nie kamień pod nogami. Niestety swoją odpowiedzialnością i podejściem do życia, prawdy i rzeczywistości, doprowadziłem do takiego stanu, że nauki mojej religii były mi bardziej jak przeszkoda, niż pomoc i dywanik pod stopy, jak bym wolał. W końcu zrozumiałem, że muszę pokonać siebie i przystosować się do istniejącej rzeczywistości, nie odwrotnie. Kim jestem, ja jeden, by podważać realia milionów innych ludzi.

Zauważyłem, że wokół mnie jest pełno podpowiadaczy. W dobrym tego rodzaju działania znaczeniu. Ludzi chcących dla mnie dobrze i chcących oszczędzić mi wielu udręk, o których oni już wiedzą, bo się przez nie przecierali. Jednak częściej musiałem sam odkryć te proste zasady, ratujące mnie od opresji. Może niekoniecznie doświadczając samych przykrości, ale odkrywając w czym tkwi ratunek. Na początku musiałem oberwać od życia, by zrozumieć, że mieli rację. Potem stawałem się coraz bardziej przewidywalny, a w końcu zacząłem słuchać innych i słyszeć co mówią. Teraz i umiem słuchać i umiem szukać i umiem korzystać. Traktuje to jako dar, ponieważ nigdy w życiu nie miałem takiej postawy i nie traktowałem jej jako coś poważnego. Uważałem, wręcz, że to forma zniewolenia i zależności. Traktuję to jako dar z jeszcze jednego powodu. Każdy człowiek ma dostęp do tych samych książek co ja, tych samych źródeł wiedzy i mądrości, może spotkać dokładnie tych samych ludzi, którzy mi pomogli, a jednak poprzestają przy swoim. Wynika z tego, że nie każdy tak potrafi. Nie wiem dlaczego akurat na mnie trafiło, że potrafię. Ale skoro potrafię będę z tego korzystał bez skrępowania. Każdy z nas jest odpowiedzialny za swoje własne zbawienie.

Ważną dla mnie informacją był cel moich doświadczeń. W całej swojej mądrości życiowej jaką reprezentowałem, poczuciu wolności i sięgania po to co życie niosło, skończyłem jako uzależniony od alkoholu. Kompletny bankrut. Nie tylko od strony fizycznej i materialnej, ale psychicznej i duchowej. Nie miałem nic. Upokorzenie jakie mnie spotkało zrozumie, tak naprawdę, tylko drugi alkoholik, bądź osoba uzależniona od innych środków lub zachowań, zmieniających świadomość. Alkoholizm jest śmiertelny, a mi było dane przeżyć. Popełniałem samobójstwo w sposób niezawodny. To nie było żadne wołanie o pomoc i zwracanie na siebie uwagi. To było jak skok z wiaduktu pod pędzący pociąg, tylko rozłożone na bardzo drobne raty. Jednak nie spadłem. Nawet nie stoję na tym wiadukcie. Zupełnie jakby go nigdy nie było. Jedyny warunek jaki muszę spełniać, to nie szukanie materiałów do zbudowania ponownie takiego wiaduktu, ale zajęcie tym co bieżące. Żaden koszt, a dostęp do wszystkiego. Mogę nawet użyć określenia bardziej niż wszystkiego, bo tym razem prawdziwego.

Ratunek z alkoholizmu, i innych uzależnień, jaki poznałem, polega na rozwoju duchowym. Dużo pracy z psychologami i odzyskiwanie tożsamości poprzez poznanie lub odzyskanie, swojego duchowego ja. Większość błądzi. Ja też błądziłem. Poleciałem na to co głośniejsze i pozwalające pójść na łatwiznę i na skróty. Całe życie tak postępowałem, więc zwyczajnie, z przyzwyczajenia dałem się wpuścić w maliny. Drugim aspektem wpuszczenia się w maliny, była potrzeba poczucia oryginalności. Zawsze chciałem pokazać, że jestem mądrzejszy od wszystkich, że to właśnie ja znalazłem ideał. Wchodziłbym w to dalej, gdyby nie okoliczności w jakich się znalazłem. To nie ja siebie uratowałem. To właśnie te okoliczności i moja otwartość na zmiany. Na szczęście mam tego rodzaju gotowość w sobie, ale ukształtowała się ona we mnie wtedy, kiedy zrozumiałem, że nie muszę mieć do siebie absolutnego zaufania. Mogę się mylić, a skoro mogę, to mogę przyjrzeć się alternatywom i wybrać na nowo, inaczej.

Jeżeli większość ludzi reprezentuje jakąś rację, nie wolno mi jej odrzucać tylko dlatego, że jest niezgodna z moim interesem. Skrótem myślowym, który już tu użyłem, można określić, że w moim interesie jest mieć miękką podusie pod główką, a nie kamienie pod stopami. Jednak kamienie to etap zaledwie przejściowy, którym wejdę na drogę tej większości. Potem jest coraz lepiej, o ile się nie poprzestaje na tym co się osiągnęło do tej pory. Tak naprawdę, droga którą idzie większość prowadzi do prawdziwej, nie sfałszowanej, oryginalności. Bo łatwo jest mówić najgłośniej i najmądrzej, tam gdzie nikogo więcej nie ma. Prawdziwym wyzwaniem jest jednak mówić głośno, czyli odważnie, mądrze, czyli nie głupio, tam, gdzie słuchających wielu. Przecież większość z nich może to wiedzieć, co miałoby być takie odkrywcze i świeże. To są prawdziwe warunki do wykazania się odwagą i godnością.

Ale zawsze będą potrzebni tacy ludzie, którzy będą odważnie i w poczuciu godności osobistej mówić rzeczy, które wydaje się, są znane powszechnie, bo są dostępne. Może okazać się właśnie, że akurat mówią coś nowego i odkrywczego. Inspirują do własnych, dalszych i głębszych, poszukiwań.

sobota, 11 grudnia 2010

Powtarzam i naśladuję

Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony
(J 3,16-17).

Ten cytat wskazuje mi, że Chrześcijaństwo nie jest żadną lipą. Gdyby jakiś człowiek wymyślił, że Bóg złoży w ofierze Siebie Samego, za mnie, na niewiele by mu się taki pomysł zdał. Podejrzewam, że nie przetrwałby przez te przysłowiowe dwa tysiące lat, bez jednego dnia, w którym by to ogłosił. Nikt ze współczesnych, oskarżających siebie o choćby minimum zdrowego rozsądku, nie dałoby się zabić za taki pomysł, gdyby on pochodził od człowieka. W dodatku, jak to się niektórym wydaje, próbującego tym sposobem zdobyć władzę nad światem.

Powołałem się na Pismo święte, dla niektórych uznawane, również, za pomysł ludzki i będące dla nich niewiarygodne. Dla mnie jest. Archeologia jest dziedziną nauki, która nie udowadnia prawdziwości, czy wyższości, światopoglądów. Tymczasem miejsca opisane w Biblii istniały. Nie tylko istniały, ale i opisy biblijne na ich temat są w zgodzie z odkryciami archeologii. Innym argumentem, który do mnie przemówił, co do autentyczności Pisma świętego jest zawarta w nich treść. Tu również chodzi o znaleziska stron Biblii z przed tysięcy lat. Odkryte wcześniejsze "wydania" Biblii, kiedy to była przepisywana ręcznie, wskazują, że tysiące lat temu, ludzie czytali te same słowa, w tych samych miejscach. Nie znalazłem konkretnego argumentu, który pozwoliłby mi powiedzieć, że Pismo święte jest bzdurą albo chociażby w jakiejś mierze jest niewiarygodne. Nie ma innej księgi, która wywarłaby taki wpływ na ludzkość. Są inne o wielkim znaczeniu, ale Pismo święte jest wśród nich największe. Nie znalazłem argumentu obalającego Biblię, a szukałem. Może nie byłem zbyt obiektywny podczas moich poszukiwań, ale opierałem się na jednym z najlepszych źródeł do jakich miałem dostęp, czyli idei socjalizmu i głoszonego w nim ateizmu. Niestety, ateizm okazał się jedynie próbą przeniesienia zachowań religijnych na inne cele, a sam socjalizm formą panowania nad ludźmi.

Innym argumentem uwiarygadniającym Chrześcijaństwo w moich oczach, jest rozeznanie duchowe. Nie mam tu na myśli żadnego "czary mary". Chodzi mi jedynie o poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, dlaczego chrześcijaństwo (ale i inne wielkie religie) są prześladowane. Ekumenistą jestem słabym, ale zwracałem uwagę na Islam, Judaizm i różne formy Chrześcijaństwa. Tamte religie też mają różne formy, jednak pomijałem to w swoich rozważaniach. Lata temu, podobnie traktowałem Chrześcijaństwo - nie rozróżniałem popa, od księdza, bo nie miało to dla mnie większego znaczenia.

Od samego początku obserwuję walkę dobra ze złem. To duże uproszczenie, ale nie prowadzi do błędu w rozważaniach. Zastanawiałem się np. dlaczego ludzie od pokoleń, od samego początku maja takie same dylematy. Nie ma znaczenia w jakiej żyli epoce i jakie gadżety ich otaczały, pytania zawsze były takie same i o to samo. Uznałem więc, że chodzi o to by każdy człowiek miał dokładnie taką samą szansę. Rodzimy się, odpowiadamy sobie na pytania egzystencjalne i umieramy. Nie ma ludzi, którzy nie udzielają sobie odpowiedzi na pytania egzystencjalne. Niektórzy udzielają sobie głupie odpowiedzi, niektórzy mądre, ale nie ma ludzi, którzy są wobec siebie obojętni. Niewiele mnie zajmowało poszukiwanie odpowiedzi na pytanie co po śmierci. Utrwaliło się we mnie przekonanie, że to zależy od mojej obecnej egzystencji. Jednak nie jest to tak do końca mi obojętne. Pewnie ma na to wpływ zbliżanie się do tego progu życia. Doszedłem do tego, że cokolwiek tam jest, wierzący na frajerów nie wyjdą. Uważam, że bardzo wiele zależy ode mnie, od mojej gotowości na zmiany, a ta będzie najbardziej wyjątkowa. Teraz mam czas, jak wszyscy przede mną, po mnie i wokół, by przekroczyć bariery jakie we mnie narosły i jakie blokują moją pełnię tej gotowości. Czyli, inaczej podchodząc do sprawy, im bardziej jestem wolny teraz, tym lepiej dla mnie potem, ale przecież nie tylko dla mnie, bo nie żyje na bezludnej wyspie.

Jestem człowiekiem, a żaden człowiek nie zaistniał na tym świecie ot tak, by zaistnieć. Żaden człowiek nie zaistniał po to by skorzystać z kilku danych mu instynktów i zmysłów, poczuć jakąś emocję, mieć odczucie, kilka siniaków, odcisków i blizn. Wtedy nie bylibyśmy tak zróżnicowani. Wystarczyłoby, że bylibyśmy kalkami, jeden drugiego i jeden za drugim szli wyznaczonym torem do jakiegoś, dawno określonego końca. Dlatego właśnie posiadamy wybór. Coś więcej niż otaczająca nas natura. Gdybyśmy nie posiadali poczucia wolności, nie byłoby krzywdy. Moglibyśmy zabijać się nawzajem, a żaden altruizm nawet by nie powstał w naszych rozumach, bo nie istniało by sumienie. Tego nie potrafi wyjaśnić żadna teoria powstała tylko po to, by obalić to co wnosi tutaj religia. Każda z większych religii wyjaśnia ten szczegół naszej egzystencji. Ateizm nie, choć nie wątpię, że nadal powstają jakieś teorie. Kwestia jedynie w celowości, sensie i istocie ich powstawania. Pewnie, że warto sobie podyskutować, wymienić myślą i kształcić w ten sposób swoje postrzeganie siebie, życia i świata. Jednak, jeśli coś powstaje, tylko po to, by podważyć prawdę, jest z gruntu fałszem i prowadzi do fałszu. Ludzie, którzy ulegają fałszowi albo są tego akurat nieświadomi, albo mają w tym jakiś swój ukryty interes. Prawda wcale nie jest wygodna w życiu, ale to fałsz wprowadza w życie ludzkie prawdziwe poniżenie i w końcu zatratę. Dlatego religie stoją na straży prawdy. Religia daje wolność. To bardzo ważne.

W dziejach człowieka nie zawsze istniała śmierć, choć już pierwsi ludzie umarli. Śmierć weszła na świat wraz z zafałszowaniem pewnej prawdy. Adam i Ewa wiedzieli kim jest Bóg, a jednak ulegli sugestii i zwątpili. Ta wątpliwość zaprowadziła ich do zguby. Do dziś wszyscy wątpimy w istotę Boga. Nosimy w sobie ten grzech pierworodny, którego konsekwencją była śmierć. Bóg kiedy tworzył człowieka, tworzył go nieśmiertelnym. To zbuntowany wobec Niego anioł, zasiał pierwotną wątpliwość. Wprowadził fałsz i zagubienie, pozostawiając ludzi samych sobie, od czasu do czasu pogłębiając jeszcze drogę zatracenia, by śmiać się Bogu w twarz. Bóg jednak stworzył człowieka z miłości, pożąda nas ludzi i zstępując pośród nas, pokazał, że śmierci, tak naprawdę, nie ma. Tak więc miłość i wolność od fałszu jest zwycięstwem. Bo tu nie chodzi o samą jedynie śmiertelność i nieśmiertelność. To zaledwie element całości. Całością jest właśnie miłość i wolność z niej płynąca. Nieśmiertelność jest tylko tego objawem. Tak jak rozeznanie duchowe.

Ojciec kłamstwa robi więc co tylko może, by wątpliwości i płynące z niej zależności, a wszystko to oparte na strachu, nadal rządziły i kierowały ludzkimi wyborami. Zwłaszcza, że w tej walce duchowej jest określony finał i porządek jaki po nim nastąpi. Chociaż Apokalipsa św. Jana jest pisana niezrozumiałym językiem, ogólnie można się zorientować o co chodzi, a o szczegóły dopytać badaczy Pisma, teologów, a nawet google.

Dlatego też uważam, że duchowość w żadnej mierze nie jest obojętna, czy tym bardziej neutralna. Jest miłość, a po drugiej stronie fałsz. Dobro i zło. Tylko Bóg może tak pożądać ludzi, w miłości swojej, by samego siebie złożyć w ofierze za nas ludzi. Wiara, czy niewiara, nie ma wpływu na to dzieło. Ma wpływ jedynie na stan własnego ducha, wierzącego lub niewierzącego, na jego gotowość w chwili próby, którą jest niewątpliwie śmierć, a w przyszłości będzie powrót Chrystusa, na który oczekują wierni.

Nie jestem pierwszy, ani ostatni, który się nad tymi sprawami pochyla. Jak każdy, robię to w dobrze rozumianym, własnym interesie, ale podkreślę to jeszcze raz, przecież nie tylko swoim, bo nie mieszkam na bezludnej wyspie. Dlatego powtarzam i naśladuję, bo niczego nowego nie wymyślam, a jedynie adoptuję do własnej egzystencji i na swoje potrzeby. Każdy z nas robi to na swój sposób. Nie każdy z nas ma ten sam światopogląd. Ale niewątpliwym dla mnie jest to, że każdy koniec, jest zaledwie początkiem czegoś nowego, często mi zupełnie nieznanego. Jednak w oparciu o mądrość tych, którzy przechodzili to już przede mną, wiem jak samemu się poruszać i nie zbłądzić.





czwartek, 9 grudnia 2010

Zło na świecie

O istocie zła duchowego na świecie.

W całej historii ludzkości towarzyszy ostra walka przeciw mocom ciemności i wplątany w nią człowiek powinien stale walczyć o wytrwanie w dobru. Podjęcie walki przez człowieka pozostaje w ścisłym związku z przeznaczeniem do udziału w synostwie Boga, do istnienia w chwale Jego majestatu (Ef 1,5-12).

Zniszczenie tej relacji jest przedmiotem działania złych sił, szczególnie złych duchów, które radykalnie i nieodwołalnie odrzuciły Boga i Jego Królestwo. O takim właśnie wyborze możemy możemy przeczytać w Biblii (  2 P 2,4; Jd 6; 1 J 3,8). Tak więc istnieją duchy o przewrotnej inteligencji i woli, istoty osobowe, stworzone przez Boga jako Aniołowie (Tb 12, 15-21; Łk 1,13; 19,26-37), niższymi od Syna Bożego (Ps 2,7), posiadającymi inną doskonalszą naturę niż ludzie: nie istnieje u nich różnica płci (Mt 22,30), w istnieniu i działaniu nie podlegają prawom materii (Mt 28,1).

Będąc w opozycji do Boga działają przeciwko wszystkiemu co Boże: przeciwko wartościom - prawdzie, dobru, pięknu, wolności, sprawiedliwości, pokojowi, twórczości, rozwojowi, a także przeciwko łasce Bożej, człowiekowi i całemu stworzeniu. Jako duchy żyją potężnym życiem wewnętrznym przewyższającym swą siłą życie wewnętrzne człowieka. Nie mogą jednak z sposób pewny poznać duchowych myśli i pragnień, które nie są uzewnętrznione. Chociaż rozum i wola człowieka są dla nich zamknięte to mają jednak dostęp do zmysłów zewnętrznych i zmysłów wewnętrznych, takich wyobraźnia i pamięć.

Poprzez te władze docierają do rozumu i woli, mogąc oddziaływać na decyzje ludzi i na ich postawy. Wykorzystując wszelkie możliwości, usiłują wciągnąć każdego człowieka we własny bunt przeciw Bogu, traktując go przedmiotowo, niczym narzędzie, które jest potrzebne tylko do wykonania danej pracy, a następnie pozostawia je same sobie.

Obraz takiego postępowania duchów złych znajdujemy w trzecim rozdziale Księgi Rodzaju. Osobowym nieprzyjacielem człowieka jest tam wąż, który za pomocą kłamstwa skutecznie zasugerował powątpiewanie, a następnie doprowadził do wypaczenia obrazu Stwórcy, ukazując Boga jako "zazdrośnika". W konsekwencji czynu pierwszych rodziców pozostawia ich samych z "otwartymi oczami", nie dbając o ich dalszy los.

c.d.n.


Na podstawie książki
"Posługa kapłana-egzorcysty"



Jak pomagać cierpiącym z powodu działania złych duchów


niedziela, 5 grudnia 2010

walki duchowe


Trochę się w moim życiu pozmieniało. Już nie zajmuje się udawaniem duchowości i nie robię filmików relaksacyjnych. Wszedłem na drogę rozwoju duchowego i zamierzam traktować to i siebie bardzo poważnie.

W filmiku oparłem się o modlitwę w kawałku Jordana "Oczy moje" oraz teksty pochodzące z książki "Jak wygrywać walki duchowe".

czwartek, 2 grudnia 2010

Lis z prezerwatywą

Pora przerobić kilka bajek. Np. Czerwony kapturek, jako czołowa postać promująca wkładki antykoncepcyjne, powinna spotkać w lesie lisa, bo wilk za straszny. Lis z prezerwatywą gotową do użycia, mógłby zgwałcić dziewczynkę szwendająca się po lesie, a zakończenie i tak byłoby szczęśliwe, bo ciąży by z tego nie było, a jak by była, to usuwamy... A jak! usuwamy! Lisa na farmakologiczną kastrację, bo nawet wyedukowaną, ale nieletnią tknąć nie wolno, Lis nie ksiądz, a po kilku latach to nawet można mu eutanazję zrobić, chyba, że ekolodzy będą mieli coś do powiedzenia. Wtedy zrobi mu się operacje zmieniającą postać, z lisa na wilka, a wilka to już tak nie szkoda.

Gdyby tak przerobić te starodawne bajki na dzisiejsze, zgodne z duchem czasu, nasze dzieci byłyby znacznie szczęśliwsze.

Co to za wpis? Ano zdecydowałem się włączyć program Lisa, bo Terlikowski i Szczuka mieli w nim siedzieć na przeciwko. Fajnie było. Szczuka stwierdziła, że skoro Kościół uznaje używanie prezerwatyw za grzech ciężki to jest winien milionów zgonów chorych na AIDS w Afryce. Jak się okazuje, prezerwatywy wysyłane do Afryki nie mają załączonej instrukcji obsługi, ani załącznika, do czego one służą. Ludzie więc, traktują tam seks, jak traktowali ich dziadowie i ojcowie. Jedyna różnica w tym, że jak przywoziciele prezerwatyw zaczęli podpowiadać co robić, by nie umrzeć na AIDS, to oni ponoć zaczęli współżyć z dziewicami, bo to miałoby ich lepiej chronić, niż te gumki, a nawet uzdrawiać. Terlikowski stwierdził, że gumki nie leczą, nawet nieszczególnie chronią, za to wstrzemięźliwość seksualna tak. To prawda, nikt, kto oskarża siebie o choćby odrobinę zdrowego rozsądku, nie powie inaczej. Ale jak sam on, prowadzący, stwierdził i tak 17mln deklarujących się Katolików w Polsce, stosuje prezerwatywy, więc chyba należałoby Kościołowi to uszanować i wreszcie pozwolić na sprowadzenie seksu do ... no właśnie do czego? Ja wolę na seks patrzeć jak na coś wyjątkowego i nawet jestem zadowolony, że należę do niewielkiej grupy ludzi. Nigdy nie chciałem być taki jak wszyscy, a zwłaszcza takim, jakim mi każą być. Paradoksalnie, to właśnie Kościół zapewnił mi takie życie.

Osobiście uważam za zupełnie normalne, że społeczeństwo w większości składa się z idiotów. Najlepszy biznes robią więc ci, którzy wychodzą ze swoją ofertą do większości. Na pewno znacznie łatwiej robić interes na idiotach, niż na tych, którzy sami stanowią co kupują, po co i co będą w życiu robić i czym się kierować. Idiota nie wymyśla tego sam, sugeruje się tym co mu podpowiadają, np. tacy producenci prezerwatyw w swoich reklamach. Gadka o tym, że w Kongo umierają ludzie, bo Kościół zabrania używania prezerwatyw, ma więcej wspólnego ze sprzedażą ich w Polsce, skoro to u nas w telewizorni mówią, niż z ratowaniem czyjegokolwiek życia. Ci, którzy tego nie rozumieją, moim zdaniem, należą właśnie do tej większości, z którą chcą robić swój interes producenci prezerwatyw. Każdy, kto powtarza to dziwne zdanie wspiera interes producentów prezerwatyw.

Wśród zaproszonych był również Hołownia, ale się nie pojawił. Podejrzewam, że zacząłby robić coś podobnego jak w duecie z Cejrowskim. Ale może nie przyszedł, bo właśnie zdjąłby z siebie wizerunek oświeconego? Tego nie wiem i nikt nie wie, podejrzewam, że nawet sam Hołownia.

Za to pojawił się ks. Poryzała. Powiedział, że pracując z prostytutkami przy naszych szosach, pozwala używać im prezerwatyw. Nie wiem, czy kontekście nauk papieskich. Zrozumiałem, że chodziło o poziom na jakim rozmawiała Szczuka. Dla niej to nie była zbyt zagmatwana i ciemnogrodzka odpowiedź. Ale, żeby nie było jej za łatwo, stwierdził, że nie obwiniałby Kościoła za miliony ofiar AIDS. Niewielu ludzi zrozumie, co robi ksiądz z prostytutkami, ale chyba zrozumieją, że coś zupełnie innego niż producenci prezerwatyw. Na pewno ma więcej odwagi niż każdy z nich. Do prostytutek nie chodzi się z dobrym słowem i pocieszeniem, tylko kilkoma stówami. Ci, którzy maja się za odważnych, co najwyżej wyłuszczą swoje wymagania. Prostytutki, jeżeli chodzi o coś dobrego, mogą się zwrócić do Kościoła i kilku fundacji, w większości prokościelnych. Tych wszystkich obśmieszaczy Kościoła, którzy są ślepi na prawdziwe dzieło, jakim się zajmuje Kościół, nie stać nawet na współczucie dla innych ludzi. Co najwyżej w ramach współpracy, czy jakiejś innej wspólnej sprawy, mogą postawić warunki i na niektóre przystać. No, nie, przecież dają na Owsiaka, czy inne esemesy, może nawet Caritasu...

Dodam jeszcze tylko, że bardzo się cieszę, że trafiłem na te ciemnogrodzkie nauki o seksie i antykoncepcji. Już pomijam to, że nie tylko dałbym z siebie robić idiotę, ale i pozwalał nim pozostać, zgodnie z interesem jakichś obcych mi ludzi. Naprawdę jestem zadowolony, że w imię ich interesu, nie urabiam sam sobie mojej osobistej mózgownicy. Po pierwsze szkoda mi czasu. Po drugie wysiłku. Bo to nie mi służy. Wolę wkładać wysiłek i  swój czas w to co dobre jest dla mnie, bo wtedy naprawdę korzystają ci, którzy są ze mną i przy mnie. Kto tego nie rozumie, niech udaje, że kupując sobie prezerwatywę ma na myśli chorych na AIDS, ja mu tego nie zabronię, podobnie jak Kościół. Jednak mój wpis, dla kondoniarzy, nie pozostaje obojętny, podobnie jak nauki Kościoła ;-)

sobota, 20 listopada 2010

Przemilczany serca rytm

Często można usłyszeć: "Słuchaj głosu serca". Właściwie co to może oznaczać?

Dla mnie.

Chodząc po tym świecie już lat parę, zauważyłem, swego rodzaju rytm. Chodzę w jakimś rytmie. Mówię w jakimś rytmie. W zasadzie cały jestem jakimś rytmem. Wokół mnie również pełno jest innych źródeł rytmu. Niektóre mi bardziej pasują inne nie. W jednych się odnajduję w innych nie. Pewnie polega to na bardziej lub mniej wspólnym rytmie. I tu pewnie należałoby, a przynajmniej chciałbym, szukać odpowiedzi na pytanie czym jest ów głos serca. Jeżeli znam rytm własnego serca, to wiem co z nim współgra, a co wybija go z rytmu.

Jak rozpoznaję rytm mojego serca? Np. powstrzymuję oddech. Po chwili cały poruszam się w rytmie mojego własnego pulsu życia. Co jeszcze wokół mnie porusza się w rytm mojego życia? Co ze mną współgra? Przecież nie będą wszystkich wokół przyduszał, żeby się zorientować. Poza tym nie wszystko ma tak wyczuwalny puls. Wartości, które ze mną współgrają nie mają wyczuwalnego pulsu. Z drugiej strony to jednak dopiero jak je przydusiłem do tego stopnia, że omal nie uśmierciłem, zacząłem je zauważać. Istotą ich rozpoznania nie było duszenie, a przebłysk zdrowego rozsądku.

Czyli dla mnie istotą rozpoznania tego co ze mną dobrze współgra jest zdrowy rozsądek. Czy to jest to samo co głos serca? Czasami można uznać, że kierując się zdrowym rozsądkiem nie zdobędziemy się na to, co potrafilibyśmy zrobić idąc za głosem serca. Głos serca to częstokroć odruch bezwarunkowy. Ale może to wcale nie głos serca tylko litość, która każe nam traktować kogoś jako nie dającego sobie rady bez naszej, szlachetnej, pomocy. Nasza rola sprowadza się do tego, że dostrzegamy gorszych, słabszych, czy jakichkolwiek, byleby zależnych. Czy to na pewno głos serca? To jest prawdziwy rytm życia? Nie sądzę.

Dlatego całkiem blisko, jeśli nie jednakowo, zdrowemu rozsądkowi do głosu serca. Pomoc polega na zdroworozsądkowym zachowaniu. Skrótem można to opisać uczeniem zrobienia sobie wędki, a nie dawaniem ryby. Pomoc polega na swego rodzaju "zarażaniem" zdrowym rozsądkiem, a nie zastępowaniem w podstawowych czynnościach, koniecznych do przetrwania.

Jeżeli więc rozpoznałem rytm własnych kroków na chodniku, to jaka jest jeszcze rola zdrowego rozsądku? Patrzę przed siebie. Patrzę na to co widzę i wybieram. Znając rytm moich kroków, nie muszę już zważać bezpośrednio na to co pod moimi stopami. Mogę koncentrować się na tym co przede mną. Dokonując takich wyborów, by nie musieć powracać wzrokiem pod stopy. Tak rozumiem kierowanie się zdrowym rozsądkiem. Tak też, chciałbym widzieć kierowanie się głosem własnego serca. Chciałbym, żeby świat, w którym żyję, pulsował moim rytmem. Oczywiście nikomu niczego nie narzucając. Jeżeli komuś coś nie gra, nie musi niczego ze mną komponować. Tak samo ja na siłę nikomu nie podpowiadam i do nikogo nie lgnę na siłę.

Własny puls jest bardzo pierwotnym rytmem. Sięgającym początków istnienia. Tak więc przeszłość ma zasadnicze znaczenie i to co się w niej wydarzyło. Z przeszłości wynika prawda. Prawda o własnym rytmie. Czy to znaczy, że każdy ma swoją prawdę? Nie! Własną to można mieć rację, jeżeli pozostajemy przy tego rodzaju wartościach. Tyle, że racja może mylić rytm. Prawda rytmu nie myli, choć często można odnieść takie wrażenie, ponieważ uzmysławia fałsz, daje go poznać. Prawda rytmu nie myli tylko go wyrównuje. Warunkiem jest jednak chęć wyrównania rytmu. Tyle, że lepszy rytm, to większa odpowiedzialność. Większa odpowiedzialność to dalsza perspektywa podczas dokonywania wyborów przy stawianiu stóp. Jeżeli dziś, tu i teraz, mogę układać moją jutrzejszą drogę, znaczy, że poniosłem odpowiedzialność za swoje wczoraj. Dopóki moje wczoraj będzie moim koszmarem, ale przecież nie tylko moim, bo nie żyję na bezludnej wyspie, jutro nie znajdę wyzwolenia, a dziś będzie jednym wielkim rachunkiem. Krocząc swoją drogą, będę zmuszony patrzeć pod nogi i uważać gdzie je stawiam. Inaczej rozumiem wolność.

Prawda również rytm podgłaśnia. Działa jak swego rodzaju potencjometr. Dobry rytm dobrze słychać. Do takiego rytmu dobrze się przyłączać. Przyjemnie się z dobrym rytmem współtworzy jeszcze lepszy rytm. I robi się jeszcze głośniej. Zawsze można skorzystać z technicznych nowinek lub sposobów zwracania na siebie uwagi, by zaistnieć. Jednak fałsz zawsze zostanie rozpoznany i oceniony. Taka ocena fałszu dokłada obciążenia, a to obciążenie powoduje przygłuchnięcie rytmu. Fałsz w konsekwencji i konsekwentnie wyautowuje. Prawda utrwala. Kto żyje prawdziwie swoim własnym rytmem, jest na swoim miejscu i robi co do niego należy. Kto żyje prawdziwie nie potrzebuje dowodu na to, że jego życie jest prawdziwe. Nie to go zajmuje. Wszystko wokół niego pulsuje właściwie, niczym w świetnie zgranej orkiestrze. Kto żyje prawdziwie rozkoszuje płynącym rytmem. Jego muzyką jest głos jego własnego serca.

I niczego już więcej nie trzeba...

Najtańsze kursy językowe

Oferta najtańszych kursów językowych Kiosku Partnerskiego Jarasela

Czy wiesz, że...

          ponad 1,3 mld ludzi na świecie potrafi porozumieć się
          w języku angielskim, a hiszpańskim posługuje się już
          350 milionów?

Tak, świat stał się globalną wioską, w której od ludzi wymaga się
znajomości języków obcych
. Wyjeżdżając na tropikalne wakacje
nie zawsze porozumiemy się na migi. Trzeba iść do przodu i
dokształcać się w każdy możliwy sposób. Z pomocą przychodzi
wydawnictwo Lingo i nasz Kiosk Partnerski Jarasela..

Do 18 grudnia możesz zamówić dowolny kurs językowy aż 35% taniej!

Przejrzyj nasze rekomendacje wraz z opiniami klientów na:
>> http://jarasela.nextore.pl/lingo.xml
i wybierz kurs dla Siebie. Do wyboru są języki: Angielski,
Hiszpański, Niemiecki, Francuski, Włoski i Rosyjski.

Skorzystaj z okazji już dzisiaj
i pamiętaj, że znajomość języków,
to inwestycja na przyszłość!

>> http://jarasela.nextore.pl/lingo.xml

czwartek, 18 listopada 2010

Tyle wokół złego

Tyle, to znaczy ile i czy na pewno?

Kto z nas zdaje sobie sprawę czym jest wizyta u wróżki? Każdy wierzy, że to raczej rodzaj zabawy, choć niektórzy traktują to poważnie. Poważnie traktują słowa wróżki, ale zupełnie nie orientuje się co naprawdę robi.

W życiu są tylko dwie możliwości. Pamiętając o naszej ułomności możemy wybierać tylko między prawdą, a kłamstwem. Nie jesteśmy doskonali. Doskonaląc się, nie staniemy się doskonali. Już dawno zostało odkryte, że im więcej wiem, tym mniej. Nie znaczy to jednak, że nie trzeba się doskonalić. Nie należy robić niczego na siłę i na pokaz, ale nie znam człowieka, któremu by się pogorszyło tylko dlatego, że postawił być lepszym od siebie.

Niektórzy wybierają kierunki materialne. Stają się bogatsi, niż byli. Niektórzy rozwijają się fizycznie, osiągają wyniki, na jakie nie byłoby ich stać, gdyby nie dyscyplina i treningi. Niektórzy się kształcą. Niektórzy "inwestują" w rozumienie świata emocji i uczuć. Niektórym w smak rozwój duchowy. Każda z tych dziedzin ma swoją dobrą i złą stronę. Nie można być trochę dobry, albo trochę zły. Tak jak nie można być trochę w ciąży. Albo albo...

Ostatnie lata poświęcam swojemu rozwojowi duchowemu. Gdyby to zobrazować, to z niejednego talerza próbowałem potrawy. To nie tylko były inne talerze, ale i inna była potrawa. Niektóre mi zaszkodziły, ale jedna wprawiła w zachwyt. Najprostsza, najbardziej tradycyjna potrawa, podana w najbardziej tradycyjny sposób. Można powiedzieć normalnie schabowy z ziemniakami, na płaskim talerzu, jak się należy. A próbowałem orientalnych potraw i podawanych na nawet dziwacznych naczyniach. Jakichś skorupach, liściach, jakieś maści, dziwactwa, normalnie papka. Nie ma to jak porządny kotlet schabowy.

Dlaczego zacząłem od wróżki? Bo to właśnie taka papka, coś co udaje normalne jedzenie. Kosztujesz jakiegoś robaczka i twierdzisz: "no smakuje jak nasz kurczak". To nie lepiej zjeść kurczaka?


Wizje, proroctwa, przepowiednie. Święci, mistycy, prorocy Uwierzcie w koniec świata! Proroctwo o Polsce. Obietnica i krew



A co to za książki? Ano one właśnie mogą odpowiedzieć skąd tyle wokół złego. Ukrywane i obśmiewane prawdy, które się w nich zawierają mają poważne znaczenie w dokonywaniu wyboru po której stronie chce się być.
Kiedyś żyłem mało zorientowany na prawdę. Żyłem w świecie, który był zainteresowany moją niewiedzą w tym temacie. Nie wiedziałem np., że o. Kolbe był w Nagasaki niedługo przed zaistniałą tam tragedią. Tamten świat chciał, żebym wierzył w koniec świata, dramat jaki ma nastąpić niewątpliwie. Zwodził mnie apokaliptycznymi religiami i sektami. Na szczęście byłem naprawdę mało zainteresowany poznawaniem prawdy. Na tyle mało, że kłamstwo też niewiele mnie interesowało. Dziś to się zmieniło. Chcę poznawać i żyć prawdą, chcę być prawdziwy. Dlatego poszukuję prawdy w swoim życiu i staram się doskonalić, nie poprzestając na tym co już osiągnąłem. Cokolwiek osiągnąłem, okazało się, że właśnie stanąłem na początku nowej drogi.

sobota, 6 listopada 2010

po co ciągle do tego wracać

W życiu spotykamy się z różnorakimi problemami. Jedne ciągną się za nami, jak gówno przylepione do burty statku. Drugie przemijają jak śnieg. Problemy robią na nas wrażenie większe lub mniejsze. Najlepiej by było, gdyby ich nie było.

Radzimy sobie z nimi bardzo różnie. Albo zapominamy, albo rozwiązujemy tak, by przestały dokuczać. Najchętniej byśmy zapominali. Stało się i nie odstanie, następnym razem będzie trzeba uważać. Ciężko jest grzebać się w przyczynach, przewinach, rozwiązaniach, zadośćuczynianiach, wdzięcznościach i tym wszystkim. Najlepiej ciach i po bólu.

Przecież komu potrzebne jest to wszystko. Całe to użalanie, ględzenie w kółko o tym samym. Same z tym tylko kłopoty. Jeszcze większe przecież.

No i co z tego, że najchętniej byśmy zapomnieli o problemie na zasadzie ciach i po bólu. Skoro problem o nas nie zapomina? Wręcz przeciwnie, nierozwiązany zawsze wraca. A każda próba zapomnienia powoduje, że za każdym kolejnym razem jest dokuczliwszy. Tak, że w końcu zabraknie siły na takie ciach, by wreszcie było po bólu.

Nie ma innego wyjścia, jak problem rozwiązać. Gruntownie i bez obcyndalania się. Jak się ktoś chce obcyndalać, to potem takie obcyndolone ma to swoje życie. Nie wiadomo w nim co i jak, gdzie i kiedy, po co, na co. Ciągle się trzeba kamuflować i zgrywać. Luz, na jaki stać takiego obcydalacza, też jest obcyndolony, i co gorsza, to się da wyczuć. Czyli z takim człowiekiem nie da się pośmiać pełną gębą i najczęściej na siłę. Sztucznie, niemrawo i głupio. I tak ze wszystkim innym.

Rozwiązanie problemu gruntownie i bez obcyndalania się powoduje, że przede wszystkim poznaje się jego przyczynę. Usuwając przyczynę możemy usunąć problem raz na zawsze. Poza tym poznajemy symptomy problemu. Nikt z nas nie jest doskonały, więc może się okazać, że przyczyna nie została usunięta w sposób doskonały. Dzięki wyraźnym symptomom nadchodzącego problemu, możemy nad nim zapanować, zanim on zapanuje nad nami. Poznanie symptomów pomoże nam również zaobserwować tworzenie problemu przez ludzi z naszego otoczenia. Co również pomaga uchronić się przed nieuchronnym - tym razem nie dla nas. Ewentualnie, przy dobrej woli takiej osoby, możemy być dla niej pomocni i nie pozwolić jej wplątać się w znane nam kłopoty.

Jeżeli naprawdę chcesz pozbyć się kłopotów, to od nich nie uciekaj. Opanowały najlepsza technologię na świecie i poruszają się z największą prędkością świata - myśli ludzkiej. Nikt nie potrafi się od nich ochronić przez unikanie. Jedynym skutecznym sposobem jest rozwiązywanie problemów.

Oczywiście niesie to za sobą zagrożenie nadchodzenia kolejnych, innej natury. Ale to gwarantuje, że życie nie jest nudne i ciągle niesie ze sobą nowe wyzwania. Każdy dzień staje się wtedy nową przygodą życia. Tylko rozwiązanie problemu, gruntowne i bez obcyndalania się, pozwala nie wracać ciągle do tego samego. Unikanie prowadzi do chowania się ciągle przed tym samym. Dodatkowy kłopot w tym, że to nie będzie chowanie się ciągle w nowym miejscu, tylko przez coraz mocniejsze kulenie się w sobie.

A nie na tym życie polega, by się kulić w sobie.

niedziela, 31 października 2010

Płatek w Babilonie

Ostatnio gruchnęło jak to TVN24 odsłoniła Płatek. Wszystko wiadomo.

Babilon to dość nieciekawe miejsce. Określa rodzaj zniewolenia za własne błędy. Nie będę tu się rozwodził jak to Naród Wybrany wystąpił przeciw Bogu, co spowodowało, że wygnał ich do Babilonu w niewolę. Nie wiem po co ten program ma taki tytuł. Ale skojarzenia mam nieciekawe. Mają one wiele wspólnego z popełnianiem błędów w życiu.

Dzisiejsze życie, wymaga od nas nie popełnianie błędów. Wszyscy mamy być pozytywni. Nie ma więc miejsca na błędy. Błędy przypisane są marginesowi. Popełniasz błędy, to sam siebie wykluczasz, przestajesz być pozytywny. Gdybym miał opisać osobę pozytywną skorzystałbym z opisu leminga. Co robi leming gdy inne lemingi nie patrzą? Też nie patrzy. Czy leming myśli? Leming myśli na zapych. Gdzie go zapchną tam myśli.

Pozytywny myśli pozytywnie, działa pozytywnie i wszystko wokół niego jest pozytywne. Spróbuj się wyłamać, giniesz jak Naród Wybrany w Babilonie. I teraz najciekawsze. Pozytywny nie wie co tu napisałem. Może coś tam słyszał o płatkach w tefałeneie, ale o co mi chodzi...

Przede wszystkim chciałem coś napisać na blogu, by wyglądał na aktywny.

Ale tak naprawdę to jestem facet z mózgiem. No i niestety ten mózg działa. Od razu przyznaję, że nie jestem pozytywny. Jestem mistrzem wśród popełniających błędy. To właśnie powoduje, że mój mózg funkcjonuje. Najgorsze jest to, że ludzie mnie lubią. Pewnie też nie są zbyt pozytywni. Trudno. Nie zrezygnuję ze swoich błędów na rzecz bycia absolutnie pozytywnym. Chociaż nie zawsze to jest takie pozytywne, wybieram pracujący mózg.

Śmierć kogoś bliskiego

Śmierć bliskiej osoby

Problem:


Pierwszego kwietnia umarła mi Mama. Zdaję sobie sprawę, że jest to bardzo krótki okres ale zawsze, gdy mam problemy, z którymi nie mogę sobie poradzić, szukam fachowej pomocy. Byłam bardzo związana z moją Mamą. Bardzo się kochałyśmy, ale też równie bardzo kłóciłyśmy. No ale tak było od lat i generalnie nie odczuwam z tego powodu wyrzutów sumienia. W roku 86 chyba przeszłam nawet terapię (nerwica lękowa), gdzie nauczyłam się (właściwie uczyła mnie terapeutka przez kilka lat), jak być asertywnym. Mama była osobą bardzo zaborczą, upartą, a ja nie potrafiłam się z tego wyzwolić. No, ale to było lata temu. Nie mam wyrzutów sumienia, że robiłam coś przeciwko Niej, robiłam tak jak ja uważałam, zresztą mam już prawie 50 lat więc i normalne jest, że to ja decyduję o sobie i moim życiu. Z Mamą czasami ciężko było wytrzymać, zawsze chciała postawić na swoim i obie z Jej siostrą nie raz się buntowałyśmy. Kochałam i kocham Ją jednak bardzo i uważam, że była najlepszą Mamą pod słońcem i tu zaczyna się problem. Około listopada najpierw Mama zaczęła się buntować, że jest chora, że umiera, a my z ciocią za mało jej czasu poświęcamy [...]


Opisałam to, ponieważ sama nie wiem, nie rozumiem. Przez te kilka miesięcy codziennie praktycznie czułam potworny lęk, że usłyszę telefon ze szpitala, że Mama nie żyje. Nienawidziłam wręcz telefonu - każdy przyprawiał mnie o skurcz w sercu.


Dopadł mnie taki lęk, że nie byłam w stanie jechać sama. Pojechałam z kuzynką i to, co zobaczyłyśmy, było okropne! Straszne cierpienie, nigdy czegoś takiego nie widziałam. Nie mogłam nawet Mamy za rękę wziąć, tak się męczyła i właściwie była chyba pod wpływem silnych narkotyków, bo błądziła oczami. Musiałam to opisać, aby Pani mogła, chociaż mniej więcej zrozumieć i pomóc. Moim problemem jest to, że im dalej, tym gorzej. Na cmentarz chodzę rzadko, po prostu tam dociera do mnie ta rzeczywistość, nigdy nie lubiłam cmentarzy, a teraz wręcz nie cierpię. Jednak nie ma chwili, abym o Niej nie myślała. Non stop. Generalnie nie mam wyrzutów sumienia. Od kilku lat mówiłam Mamie, jak mocno Ją kocham, Ona niedawno też zaczęła mi to mówić. Nie wierzyłam, że umrze, ale chciałam świadomie często Jej mówić, jaka jest ważna dla mnie. I stało się coś, czego nie umiem się pozbyć. Mam po prostu lęki (dziwne, bo moja ciocia przeżywa to samo). Kiedyś uwielbiałam sama siedzieć w domu, wykonywałam wszystkie czynności, cieszyłam się, że mam chwilę dla siebie. A teraz, mimo że chciałabym, aby to wróciło, bardzo się boję zostawać sama w domu. Ba, nawet jak ktoś jest, ja się czuję potwornie nieswojo. Boję się spojrzeć w lustro, boję się, że coś tam zobaczę. Okropnie męcząca fobia. Ja bardzo bym chciała, aby to się zmieniło, abym zrozumiała, że nic mi nie grozi, że jestem bezpieczna. Miałam takie coś jak umarł ojciec, ale krótko. Umiałam sobie wytłumaczyć, ale teraz nawet jak jadę sama samochodem, czuję się nie komfortowo i strasznie.


Rozumiem, że jestem w żałobie. Że z każdym dniem brakuje mi Jej coraz bardziej. Rozumiem, że żałobę trzeba przeżyć. Ale przeraża mnie ten irracjonalny lęk i nie chcę go pogłębiać, tylko jak najszybciej wyrzucić z mojej psychiki - stąd prośba o pomoc.

Pozdrawiam ciepło.


Odpowiedź psychologa:


Po kilkumiesięcznej przerwie mamy okazję ponownie się spotkać i wspólnie poprzyglądać się Twoim trudnościom. Dziękuję Ci, że obdarzyłaś mnie takim zaufaniem i w trudnej chwili postanowiłaś zasięgnąć mojej opinii.


Zdaję sobie sprawę z tego, że mama była dla Ciebie bardzo ważną osobą. Piszesz o tym, że łączyła Was bardzo silna więź. Mama była stanowczą i zaborczą osobą. W pewnym momencie w Twoim życiu ta jej siła i narzucanie innym swojego zdania stała się dla Ciebie problemem. Z tego też względu podjęłaś terapię. Chciałaś nauczyć się komunikować z nią w taki sposób, by mieć poczucie niezależności, umieć jasno wyznaczać granice, poza które nie chciałaś, by mama wkraczała i jednocześnie zależało Ci, by Wasza relacja stała się bardziej partnerska. Myślę sobie, że to bardzo ważne, iż zauważasz te dobre chwile między Wami, ale również i te sytuacje czy reakcje, które chciałabyś, by wyglądały inaczej, które Cię raniły. Nigdy nie jest tak (nawet w patologicznych, czy w bardzo kochających się rodzinach), że wszystko jest złe albo bardzo dobre. Rzeczywistość jest taka, że zdarzają się przykre sytuacje między dzieckiem a rodzicem, ale są również te wspaniałe momenty. Istnieje także miłość bezwarunkowa, że tak powiem z racji krwi. Ta miłość jest bardzo łącząca, czasem nawet zobowiązująca do czegoś.


Mam wrażenie, że w niektórych sytuacjach czułaś się niesprawiedliwie potraktowana przez matkę. Może liczyłaś, że doceni to, co dla niej robiłaś. Przecież przychodziłaś do niej prawie codziennie, zaniedbywałaś w ten sposób własne życie. A jednak Twoje zaangażowanie nie zostało przez matkę dostrzeżone, wręcz przeciwnie, Twoja mama uznała, że to, co robisz, to za mało, że należy jej się więcej. Mogę sobie tylko wyobrazić, że takie podejście Twojej mamy mogło być dla Ciebie dość trudne. Brak docenienia przez osobę, która jest dla nas ważna i której poświęcamy tyle uwagi, może powodować frustrację, zniechęcenie, nawet spadek energii i zadowolenia z tego, co robimy.


Nie wiem, czy tak było z Twoją mamą, ale niekiedy rodzice mają takie przekonanie, że dzieci są po to, by opiekować się rodzicami ‾ dzieci są po to, by mogły poświęcić się rodzicom. W ten sposób każdy przejaw niezależności dzieci czy zwykła higiena emocjonalna, która należy się każdemu - odbierana jest jako przejaw braku miłości, nieposłuszeństwa, braku szacunku etc. Jednak takie podejście do wychowania czy też posiadania dzieci jest niezwykle raniące. Wychowujemy dzieci dla świata, a nie dla własnych korzyści. Rodziców powinno cieszyć to, że udało im się wychować dziecko tak, że jest ono niezależne, że chce stworzyć swoją własną komórkę społeczną, że jest samodzielne etc. Twoja mama ewidentnie wzbudzała w Tobie poczucie winy. Poczucie winy, jest jedną z pięciu głównych emocji, które, że tak powiem, zatruwają krew. Oprócz poczucia winy do tych emocji należą jeszcze: gniew, uraza, smutek, lęk. Złość jest próbą odzyskania kontroli nad innymi lub sobą. Poczucie winy jest w pewnym sensie bardzo bliskie złości, z tym że złość jest wyrażona na inne osoby, a wina to złość na samą siebie. Stąd poczucie winy jest tak toksyczne, że powoduje, iż podświadomie karzesz siebie za to, kim jesteś.


Oczywiście mogę się mylić w swojej interpretacji, dlatego sprawdź, czy to, o czym piszę, tyczy się Ciebie. Mam wrażenie, że wzbudzanie poczucia winy sprawiło, że czułaś się złą córką, która nie spełnia oczekiwań rodzica. Pisałaś również o tym, że pielęgniarka w szpitalu, w którym mama przebywała pod koniec swojego życia - wyraziła swoją dezaprobatę, gdyż nie byłaś przy mamie. Wyobrażam sobie, że jej słowa mogły Cię bardzo zaboleć, bo w pewnym sensie "potwierdziły" to, co mama przekazywała nie wprost. Rozumiem, że już od dłuższego czasu byłaś narażona na ogromny stres. Martwiłaś się o zdrowie mamy. Ten stres zapewne nie był obojętny dla Twojego samopoczucia i odczuwanego nastroju. Obecnie przeżywasz silne lęki. Lęk powoduje, że nie umiesz cieszyć się samotnością. Kiedyś cieszyłaś się samotnym spędzaniem czasu w domu, umiałaś sobie znaleźć ciekawe, satysfakcjonujące zajęcie. Piszesz, że boisz się zostawać sama w domu i nawet jak ktoś jest przy Tobie, to nadal odczuwasz niepokój. Ważne jest, byś przyjrzała się, czego dotyczy ten lęk. Czego konkretnie się boisz? Opisz to dokładnie.

Wspominasz również o tym, że boisz się spojrzeć w lustro. Co sprawia, że widok siebie w lustrze Cię przeraża?


Masz rację. To, co obecnie przeżywasz, to stan żałoby. Oczywiście ten okres jest bardzo potrzebny, gdyż pozwala pożegnać się ze zmarła osobą. W żałobie jest normalne, że odczuwamy różnego rodzaju skrajne emocje i stany. Od poczucia winy, że zrobiłaś za mało, bo przecież można było zrobić coś więcej czy lepiej, poprzez smutek spowodowany brakiem tej osoby, żal, że nie zdążyło się powiedzieć czy zrobić czegoś, żal, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej, że te dobre chwile, które zdarzały się w Waszej relacji, już nigdy nie powrócą. Chciałabym zaproponować Ci pewne zadanie, które może okazać się pomocne w radzeniu sobie ze stratą.

Porady psychologiczne przez internet






czwartek, 21 października 2010

Jakie działanie, taki efekt.

Tam, gdzie się urodziłem najbardziej liczy się fachowość i rzeczowość. Wszystko co z tego wynika daje korzyści. Za słowami idzie czyn, a najczęściej mało się gada o tym co się robi. Robi się co do kogo należy i robi się to najlepiej jak się da, ponieważ pamięta się, że to przynosi korzyść nie tylko sobie, ale i innym.

Dlatego uważam, że każdy efekt jest zamierzony.

Potem miałem pewne doświadczenia życiowe, które chluby nie przynoszą, ale związane są one bezpośrednio z uzależnieniem od alkoholu. Uzależnienie to choroba, a choroby się nie wybiera. Alkoholizmu również, wbrew krążącym na ten temat zabobonom. Nie mniej jednak za swoje postępowanie biorę odpowiedzialność, rozliczam się i zadośćuczyniam. To jeden z najważniejszych elementów powrotu do zdrowia w uzależnieniu.

Dlatego dziś, każdy kto bierze na siebie odpowiedzialność za swoje postępowanie, nie szukając usprawiedliwień w okolicznościach, w moich oczach nabiera szczególnego szacunku.

Jak wiadomo, ludzie nie podejmujący właściwych kroków należących do terapii, na powrót do zdrowia liczyć nie mogą. A więc i cały włożony w nich szacunek idzie na marne. U większości ludzi uzależnionych (uzależnionych nie koniecznie od alkoholu) kończy się to na poziomie deklaratywnym. Chorzy nie podejmują koniecznych działań, poprzestają na niezbędnym minimum, a w końcu i to sobie odpuszczają. Wracają do stanu choroby, a w konsekwencji tego, wracają do uzależnienia (np. do picia alkoholu).

Tam, gdzie się urodziłem nie mówiło się "piar", tylko "gada bzdury". Ale to wiocha jest. Największa w Europie, do dziś ludzie tam porozumiewają się gwarą, tej. A potem wychowywałem się w lesie. A jak przeniosłem się wreszcie do miasta, to nie sięgałem szczytów, nie wziąłem udziału w wyścigu szczurów i mało interesuje mnie nowomowa. Jak ktoś gada bzdury, to gada bzdury, żeby nie użyć wulgaryzmu. I dopóki tylko gada, to niech sobie gada, ale na mój szacunek trudno takiemu będzie liczyć.

Dlatego przemawiają do mnie czyny, nie słowa.

Nie przyleciałem na naszą planetę wczoraj. Niełatwo mnie wyprowadzić w pole. Przypomnę, że alkoholizm polega na samozakłamaniu, dzięki temu wiem doskonale na czym polega tzw. "robienie w lolo". Tak naprawdę najpierw człowiek musi mi pokazać swoje czyny, dopiero potem docierają do mnie jego deklaracje słowne. Człowiek musi mi się uwiarygodnić czynem i rzecz jasna, takim, który odpowiada moim interesom. Oczywiście, ludzie, którzy szkodzą moim interesom, również traktuję jako wiarygodnych, tyle, że dopóki szkodzą, należą do szkodników. Przeciwnicy na poziomie deklaratywnym, są dla mnie równie niewiarygodni jak każdy innym farmazon.

Dlatego bzdury, to dla mnie tylko bzdury. Nawet jeśli głosi je ktoś, kto zajmuje zacną pozycję społeczną. Może to wynikać z tego że "cham chamem na wieki wieków, amen". Ale przecież może wynikać z tego, że bywają ludzie głupi. Nie zbyt dużo mam kontaktu z takimi ludźmi, nie prowadzę w tym kierunku badań. Trzymam z tymi, z którymi mi po drodze i których spotykam na swojej drodze. Szkodzi mi strata czasu z ludźmi, z którymi można sobie tylko pogadać. Korzyść przynosi mi, a więc i mojemu otoczeniu, czas spędzony "produktywnie", dlatego trzymam właśnie z takimi. I dążę do tego, by takimi być otoczonym. Jeżeli chodzi o polityków, to również ja ich wybieram, a nie daję się im urobić, czyli jestem wybierany przez nich.

poniedziałek, 18 października 2010

producenci śmietany

Stojąc przy półce ze śmietankami naszła mnie krótka refleksja: albo systematycznie wystrzelam producentów śmietany, albo przestanę "wyskakiwać" do sklepu.

Miałem kupić prostą rzecz: słodka śmietanka do zupy, kremówka. Staję przed półką z dwudziestoma trzema (czy coś koło tego) rodzajami śmietanek. Pudełka większe i mniejsze, kolorowe, brązowe, żółte, niebieskie, wysokie, niskie, szerokie, chude i diabli wiedzą jakie jeszcze. Obok pudełek, niezastąpione, nowe opakowania, plastikowe, okrągłe i równie wielokolorowe. Kolejna informacja jaką zarejestrowałem to cyfry: 12%, 18% i 30%, sam już nie wiem jakie jeszcze. Miałem nadzieję pocwaniakować, że niby nie kupię tej najdroższej, żeby nie przepłacać, ale i nie kupię tej najtańszej, żeby badziewia do domu nie przynieść przypadkiem. Miałem być taaki dumny... Na żadnej nie było napisane: słodka śmietanka do zup. Widzę słodkie śmietanki, widzę śmietanki do zup, ale widzę też, że one się różnią. Właśnie tymi procentami. Kiedyś nie miałbym wątpliwości, im więcej procent tym lepiej. Ale to nie ten asortyment, a ja już nie piję, bo miałem z tym problem, wynikający właśnie z tego braku wątpliwości.

Boże jedyny, co ja mam zrobić z tymi śmietanami. Widzę napis: idealna do bicia piany, widzę: do zup i sosów, widzę: do ciast i deserów, ale nigdzie nie widzę tego co miałem kupić. Wszyscy faceci wiedzą co znaczy kupić niewłaściwą śmietankę. Może i ten gar zupy nie zostanie wylany na moją głowę, ale każda niedoskonałość smakowa będzie na mnie. A jak skończy się ta zupa, to będzie następna, albo wędlina. Od tej pory wszystko co niedoskonałe w kuchni będzie z mojej winy, bo nie potrafię głupiej śmietanki kupić. Nie mogę sobie na to pozwolić. Ale słodkiej śmietanki do zup nie ma na półce ze śmietankami!

O ja szczęśliwy! Będę chodził do Kościoła, pomogę jakiejś babci wytargać ziemniaki z tej dolnej półki w regale z warzywami, nie wiadomo dlaczego pozastawianej bananami i sałatą w skrzynkach. Zrobię jakiś dobry uczynek i nie wezmę za to pieniędzy! Bóg jest wielki, wysłuchał mojej modlitwy - na półce stoi KREMÓWKA!

Padło to słowo, gdy godziłem się wyskoczyć do sklepu po słodką śmietankę do zup, kremówkę. w końcu mi zawsze łatwiej wyskoczyć do sklepu. Z makijażu używam tylko coś na podkoszulek, w którym chodzę po domu. Okulary mam zawsze czyste. Jedyną niedogodność sezonową, też dość szybko potrafię pokonać, muszę zmienić kapcie na jakieś konkretniejsze buty ze względu na dokuczliwe już zimno. Specjalnie w sklepach obuwniczych wybieram niewiązane szybkowchody. W końcu udanie się do sklepu obuwniczego to prawdziwa wyprawa, przynajmniej dla kobiety.

Łowcy. B z życia wzięte

Wracając drugi raz ze sklepu przypomniałem sobie skecz Łowców. B z życia wzięty, jak słychać z zapowiedzi. Pierwszy raz ta historia miała wydarzyć się w Bytomiu, ale czy na pewno? Moja wydarzyła się w Elblągu, przed samą chwilą.



niedziela, 10 października 2010

Poszukiwanie męskiej tożsamości

Ewa została stworzona w granicach bujnego piękna rajskiego ogrodu. Adam został stworzony poza Rajem, w dzikiej przestrzeni. Zapis naszych początków w drugim rozdziale Księgi Rodzaju przedstawia to wyraźnie. Mężczyzna został powołany do życia na zewnątrz, w nieoswojonej części stworzenia. Dopiero potem zostaje zaprowadzony do Edenu. I odtąd chłopcy nigdy nie czują się dobrze w domu, a mężczyźni cierpią na nieuleczalną tęsknotę odkrywania. Tęsknimy za tym, a kiedy to zrealizujemy, zaczynamy żyć naprawdę. Serce mężczyzny pozostaje w głębi nieoswojone, i tak jest dobrze.

Nasza płeć potrzebuje odrobinę zachęty. Reszta przychodzi naturalnie, jest wrodzona jak zamiłowanie do map. Słynny Hannibal przekroczył Alpy, a w życiu każdego chłopca nadchodzi dzień, kiedy pierwszy raz przechodzi przez ulicę i wstępuje do towarzystwa wielkich odkrywców. Magellan żeglował na zachód i opłynął przylądek Ameryki Południowej - mimo ostrzeżeń, że wraz z załogą spadnie z krańca ziemi - a Huck Finn, lekceważąc podobne groźby, wyruszył w dół Missisipi. Powell szedł wzdłuż Kolorado do Wielkiego Kanionu, mimo - nie właśnie dlatego - że nikt nigdy wcześniej tego nie zrobił i wszyscy mówili, że tego nie da się zrobić.

Przygoda z nieodzownym ryzykiem i dziką przestrzenią, stanowi tęsknotę głęboko wpisaną w duszę mężczyzny. Męskie serce potrzebuje miejsca, w którym nic nie jest prefabrykowane, wzorcowe, odtłuszczone, zapięte na zamek błyskawiczny, koncesjonowane, podłączone, podgrzane w mikrofali. Gdzie nie ma terminów, telefonów komórkowych itp. Gdzie jest miejsce dla duszy. Gdzie wreszcie, geografia wokół nas koresponduje z geografią naszego serca. Popatrzcie na bohaterów biblijnego tekstu: Mojżesz nie spotyka Boga żywego w centrum handlowym. Znajduje Go (albo zostaje przez Niego znaleziony) Gdzieś na pustkowiach Synaju, z dala od wygód Egiptu. To samo odnosi sie do Jakuba, który odbył swoje zapasy z Bogiem nie w salonie na sofie, ale gdzieś w oazie, na wschód od Jabboku, w Mezopotamii. A gdzie wielki prorok Eliasz wyszedł, by odzyskać swą moc? Na pustynię. Podobnie Jan Chrzciciel i jego kuzyn Jezus, którego na pustynię wyprowadził Duch.

Bez względu na to, czego konkretnie szukali ci odkrywcy, szukali przede wszystkim samych siebie. Głęboko w sercu mężczyzny są wyryte pewne podstawowe pytania, na które nie sposób znaleźć odpowiedzi przy kuchennym stole. Kim jestem? Z czego jestem zrobiony? Do czego jestem przeznaczony? To lęk trzyma mężczyznę w domu, gdzie wszystko jest schludne, uporządkowane i pod kontrolą. Jednak odpowiedzi na jego najgłębsze pytania nie można znaleźć w telewizji albo w lodówce. Tam, na palących pustynnych piaskach, zagubiony w pozbawionych szlaku przestrzeniach, Mojżesz otrzymał swoją życiową misję i cel. Został wezwany, powołany do czegoś wielkiego, o wiele większego, niż kiedykolwiek sobie wyobrażał. O wiele poważniejszego niż bycie dyrektorem technicznym albo "księciem Egiptu". Ciemną nocą, pod obcymi gwiazdami Jakub otrzymał swe nowe imię, swoje prawdziwe imię. Przestał być utalentowanym negocjatorem handlowym, a stał się tym, który mocował się z Bogiem. Dla Chrystusa próba pustyni jest w swej istocie sprawdzianem Jego tożsamości. "Jeśli jesteś tym, za kogo cię uważamy..." Jeśli mężczyzna ma kiedykolwiek poznać, kim jest i do czego jest przeznaczony, musi wyruszyć w podobną wędrówkę.

Musi na nowo odnaleźć swoje serce.















Książka przeznaczona jest dla mężczyzn, zwłaszcza tych, którzy lubią walczyć, którzy szukają swojej prawdziwej tożsamości.