poniedziałek, 25 lutego 2013

O świetle ze wschodu


Nie popisuję se w tym roku na blogu, a jak już mnie naszło, to nie będę pisał o sobie, albo prawie nie będę pisał o sobie, albo coś tam uda mi się wmycić o sobie. Co za czasy... może jednak był ten koniec świata...

Otóż jestem po dłuższej rozmowie z imć p. dr. Suligą, podczas której zaprosił mnie do lektury bloga, gdzie opisał swoje przejścia duchowe. Nie potrafię tak barwnie opisywać swojej przeszłości, nie umiałbym tak ciekawie obrazować swoich przeżyć, nawet nie mam takiej pamięci do swojej przeszłości by to móc zrobić. Moja własna przeszłość jawi mi się niczym książka o przygodach kogoś innego, jakiejś innej osoby, której nawet nie znam. Swego czasu pomyślałem, że chodzi tu o proces samoprzebaczenia, a nie przysługującej mi choroby psychicznej, czy chociażby sklerozy popularnej. W razie czego skonfrontowałem swoje przemyślenia z psychologami, poważnymi i szanowanymi przeze mnie osobami kilkakrotnie i na przestrzeni kilku lat, zawsze gdy poznawałem nowy autorytet w dziedzinie psychologii. Druga rzecz jaka mi się spodobała w tym tekście to porównanie okultyzmu z alkoholizmem. Sam lubię ten zabieg stosować, ponieważ wszystko tłumaczę sobie alkoholizmem, to i zagrożenia duchowe, a właściwie wchodzenie w nie jak i skutki, też rozumiem przez mechanizmy tej choroby. Stosuje ten zabieg w swoich tekstach i tu na blogu.

No dobra, chyba nie da się więcej o mnie...

Pan Suliga okazał się facetem, który swoim życiorysem mógłby podzielić się z kilkoma innymi osobami. Lubię takich ludzi. Sam siebie do takich zaliczam, a siebie już zacząłem lubić, z wyraźną wzajemnością, to i inni tacy mi nie przeszkadzają, a wręcz pomagają. Nie twierdze jednak, że dr. Suliga stał się moim wzorcem życiowym. Co to, to nie. Ale rozumiem dramat jego życia. To nie jest takie sobie życie z przejściami. W  naszej rozmowie wyszło, że on nie uznaje wizerunku duchowości jako walki. Wyszło kilka takich kwestii, w których na pewno się nie pogodzimy. Ale nie zależy mi na różnicach. Na wspólnych mianownikach też mi nie zależy. Obie kwestie, jeśli dojdzie do dalszych rozmów, na których też mi szczególnie nie zależy, pozostaną takie same. Rozmowy nasze mogą jedynie służyć do szlifowania elokwencji dialogowania. Mogą też budzić zainteresowanie czytających, ale pewnie obu nam na tym nieszczególnie zależy. My siebie nawzajem na pewno nie zmienimy. Ja na pewno odżegnuję i wyrzekam się od tej duchowości jaką dr. Suliga preferuje i rozpowszechnia, a i ja reprezentuję taką, której on unika.

Jest jeszcze coś, co zauważyłem w jego opisie drogi duchowej jaką do tej pory przeszedł. I to może być wskazówka dla wszystkich, którym roi się ambicjonalnie nawrócenie p. Suligi. Nie da się. Dr. Suliga włożył masę wysiłku w to, by wszelkie argumenty okazywały się dawno spalonym banałem,  po którym już nawet swąd dymu się ulotnił. Ale z pewnością jeszcze wiele w jego życiu się wydarzy i dlatego uznałem, że chcę kontynuować tą znajomość. Nawet gdyby miała polegać jedynie na tym, że będziemy kontaktować się tylko przez internet i raczej przypadkiem, przy okazjach.

To właśnie jest najistotniejsze w całej jego opowieści - spróbował wszystkiego, doznał wszystkiego, ludzie próbowali wszystkiego i jego demony robią naprawdę świetną robotę. Już tylko Bóg może mu pomóc, choć i Boga w swoim życiu zdegradował do nieudacznika. No, ale czyż Jezus też się tak nie zdegradował w oczach współczesnego świata. Niewidzialny świat, wrogi dziełu stworzenia, nawet ogłosił triumf nad Bogiem. Niektórzy w to ogłoszenie wierzą jeszcze i dziś. Po zmartwychwstaniu Jezus okazał się nierozpoznawalny. To jedyna nadzieja dla niechętnych nawróceniu. Niestety, jeżeli Jezus tylko zechce, staje się rozpoznawalny i choć szybko znika, wrażenie po takim rozpoznaniu okazuje się na tyle silne, że ludzie już tylko tego chcą. Nawet za cenę bycia śmiesznymi i niezrozumiałymi w naszym świecie.

Dr. Suliga znalazł zręczny wykręt w najlepszym dla siebie momencie. Otóż spotkał człowieka, który miał ogromny wpływ na przemiany duchowe jakie przechodził. Wcześniej nawet nie wiedział o jego istnieniu, a tym bardziej o jego działaniach. Zidentyfikował go z narastającymi problemami, wściekł się słusznie, co za tym idzie, i powrócił do stanu ducha, który nic dobrego mu w życiu nie przyniósł. Ale przecież kłopoty sprowadził facet z czterema aniołami, na pewno nie demony stojące za pootwieranymi furtkami z wolnej woli.

Dzisiaj wpadł mi w ręce fragment z Dziejów Apostolskich (Dz. 16,16-30). Istotą tego fragmentu jest to, że dwóch wybrańców Bożych, facetów, którzy demony przepędzali, trafia do więzienia, ponieważ podpadli ludziom, którym ukrócili interesy. Ich los był naprawdę kiepski. Trafili do wewnętrznego lochu, gdzieś naprawdę głęboko, gdzie nie było nadziei na uwolnienie i w dodatku zostali skuci dybami na nogach. Nie mogli nawet kilku kroków od miejsca, gdzie leżeli, by się odlać. Koszmar, ale nie użalali się nad sobą. Nie wyrażali, to pewnie i nie mieli, żadnych pretensji co do swego losu. Przyjmowali życie takim, jakie ono jest. Aż zaczęli się modlić śpiewając hymny Bogu. A dla Boga nie ma nic niemożliwego. Uwolnił ich, a nawet strażnik, który ich pilnował się nawrócił. Ale nie było to uwolnienie na zasadzie: wstań i idź. O nie, tam było trzęsienie ziemi, najpierw nimi potrząsnął, przeżyli jakiś wstrząs. Wybrańcy Boga, Apostołowie Dobrej Nowiny, faceci, którzy w imię Jezusa demony wypędzali, musieli przeżyć wewnętrzne uwięzienie. Coś było nie tak, mieli jakiś wewnętrzny uszczerbek, który im wylazł w spotkaniu z ludźmi, którzy robią interesy na niewolnicy opętanej przez ducha, który wróżył. A po uwięzieniu musieli przejść jakiś wstrząs, który ich otrzeźwił, przywrócił zdrowy rozsądek. Od razu też doświadczyli pożytek jaki płynie z przebudzenia.

Dla dr. Suligi to będzie banał. On zna już te rzeczy, wie więcej ode mnie i jak najbardziej ma prawo do takiej oceny. Choć ten fragment wpadł mi w ręce przypadkiem, ale tak jakoś skojarzyłem te dwie historie. Wiem, że przypadek to taki moment w życiu, gdzie Bóg stara się zachować anonimowość, dlatego postanowiłem o tym napisać. A patrząc na to przez pryzmat mechanizmów choroby alkoholowej to (również) wiem, że jeżeli alkoholik nie utrzymuje abstynencji i nie konstruuje sobie życia z daleka od miejsc gdzie alkohol się spożywa, wróci do najgorszych stanów do jakich doprowadził go nałóg i uda się znacznie dalej...

Oto historia dr. Suligi "Światło ze wschodu"

2 komentarze:

  1. Oj Panie Sławek... Jest Pan tak dalece zafiksowany na Jezusa-Boga, że z braku innego punktu odniesienia nie rozumie Pan i nie może zrozumieć, co właściwe stało się w ostatniej fazie opisywanej przeze mnie historii. Najbardziej rozbawiły mnie słowa, że zdegradowałem Boga do roli nieudacznika i że tylko Bóg może mi pomóc :D Pomógł, Panie Sławek, pomógł, ale wobec faktu, że nie jest to Bóg-Jezus, to Pan tego nie widzi :D Analogia do wrzuconych do ciemnicy głosicieli ewangelii jest chybiona. A faceta nie 4 anioły otaczały, ale cztery demony wysokiej, jasnej hierarchii... Odczytał Pan moja historię jako ciąg próbowania wszystkiego, a nie jako historie poszukiwań... Itp, itd ect... Fiksacja zaciera obraz rzeczy :D Pozdrawki :) JWS

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. To moje pierwsze refleksje i czasem faktycznie użyłem zbytnich skrótów myślowych, jak np. z tym nieudacznikiem. Fiksację użyjmy jako okoliczności łagodzącej, jak również braki w układaniu treści. Postaram się wrócić jeszcze do lektury Pana drogi. Nie będę się wypierał, że mogłem coś przegapić, zwłaszcza po ogromnych ładunku przeżyć, przy końcu już więcej miałem w głowie wrażeń niż uwagi nad treścią.

      Jestem wychowany w świecie realnego socjalizmu, to i pewnie nasiąkłem tamtym podejściem do spraw. Stąd może być to poddawanie się wrażeniom, bez naprawdę głębokiej refleksji. Homosowietikus nie miał być istotą myślącą, ale działającą.

      Historia z facetem, który ma anioły, kimkolwiek one były, czy są, jest punktem zwrotnym, akurat na to miałem nadzieję zwrócić uwagę. Trudno oceniać sytuację zjawisk duchowych innego człowieka. Nawet jeśli jest się obok i wszystko widzi. Pan ma naturę taką, że potrzebne Panu takie przejścia, ja mam taką, że mi potrzebne są moje przejścia. To ten sam Bóg, przynajmniej taką mam nadzieję, reprezentujący prawdziwą miłość, a nie tą udawaną, symulowaną, posyła nam nasze duchowe wydarzenia. Nie o fajerwerki tu chodzi, a o coś, co zepchnie czy zdejmie nas, z dotychczasowej drogi w kierunku zmian i rozwoju.

      Jestem Chrześcijaninem. Nie mogę inaczej filtrować rzeczywistości jak przez Jezusa i Trójcę. Do religii Żydowskiej i odmian typu Kabała, mogę jedynie odnosić się ze zrozumieniem i powagą, ale to nie jest mój światopogląd. Jeszcze tylko dodam, że to, iż nie podoba mi się Pańskie życie - ja bym tak nie chciał. Nie znaczy jeszcze, że nie mam dla Pana szacunku. W moich oczach jest Pan człowiekiem, który tupnie nóżką i piąstką zamacha tam, gdzie większość nawet wzrokiem nie sięgnie udając pokorę, a tak naprawdę mają zwykłego pietra.

      Usuń