sobota, 1 stycznia 2011

Mija rok niezwykły

To co chcę tutaj opisać rozpoczęło się na długo przed 2010 rokiem.

Zaczęło się od przeczytania książki pt.: "Miasto poza czasem". Ot jedna z wielu książek w popularnym dziś stylu literackim. Podczas lektury zetknąłem się z taką właśnie literacką formą przesłania diabelskiego. Ale czy tylko literacką? Doznałem wątpliwości. Zacząłem się zastanawiać jak to może wpłynąć na osobę, która nie jest ukształtowana - tutaj - duchowo. Wiadomo co się dzieje z niektórymi ludźmi, którzy nie będąc na to przygotowani nagle dostają do dyspozycji dużą gotówkę, np. z wygranej losowej. Fiksują. Są ludzie, którzy doznając coś z natury własnej psyche, jakiś zachwyt dotyczący wrażeń emocjonalno uczuciowych, również fiksują. Doznają jakichś buddyjskich wrażeń i nagle uważają, że to jest to. Zaczynają filozofią wypełniać sobie przestrzeń duchowo religijną.

Czy ktoś czytając słowa, które są zawarte w tej książce, też mógłby sfiksować? Nie wiem, ale jednego jestem pewny, osoba, która nie jest właściwie ukształtowana i ukonkretniona może w przyszłości pobłądzić. Postanowiłem, że usystematyzuję swoją sferę duchową. Do tej pory stosowałem jakieś półśrodki, półprawdy, niedoskonałości, które pomagały mi usprawiedliwiać popełnianie błędów i nie przejmować się nimi. Postanowiłem, że nałożę na siebie jakieś konkretne ramy. Podobnie jak są rozsądne sposoby dysponowania gotówką, jak jest konkretny sposób interpretacji doznań i wrażeń estetycznych, tak samo jest konkretne postępowanie duchowe, prowadzące do konkretnych rozwiązań.

Teraz cofnę się w czasie trochę dalej. Kiedy zamieszkałem w Elblągu, około czterech lat temu, zacząłem odwiedzać grupę AA, ponieważ jestem alkoholikiem, na którą uczęszczała moja wcielona miłość, ponieważ też jest alkoholiczką. Grupa ta spotyka się na terenie parafii, w której mieszkamy. To nie znaczy, że AA jest "kościołowe", to tylko efekt poprzedniego systemu, w którym wszystko co wiązało się z wolnością było napiętnowane wszędzie poza Kościołem i kosztami. Proboszczowie zadowalają się taką sumą pieniędzy rocznie, na które stać nasze rodzime AA. Proboszcz tej parafii jest psychologiem, duszpasterzem trzeźwości i egzorcystą w jednym. Po bliższym zapoznaniu, nabraliśmy do siebie wzajemnego szacunku. W konsekwencji tych dwóch splotów wydarzeń poprosiłem go o przewodnictwo duchowe. To był jeden z najlepszych moich kroków, na jakie ostatnio się zdobyłem.

Ela ma córkę. Niepełnosprawną dziewczynę, która dziś studiuje. Na pracę licencjacką wybrała tematykę związaną z egzorcyzmami. Dzięki temu w domu znalazło się moc książek o tej tematyce. A ja jestem "czytający". Temat okazał się o wiele ciekawszy od wszelkich nauk paranormalnych i psychotronicznych. W nich można się spotkać ewentualnie z pewnymi zjawiskami, czy sytuacjami, a w klimacie walki duchowej się spotyka. Niemal od razu w to wszedłem. Literatura pisana przez fachowców w dziedzinie egzorcyzmu i opieka ojca duchowego, również praktyka w tej dziedzinie, pozwalała mi zachować poczucie bezpieczeństwa.

Niestety, nic nie jest takie proste jakby się sobie życzyło. Jest o wiele prostsze, ale na początek musi być trudne. Musiałem przyjąć na siebie rodzaj dyscypliny, która właśnie sprawia wrażenie trudu. Podobnie jest z trzeźwością u alkoholików. Wydaje się być czymś trudnym i nieosiągalnym. Tymczasem powrót do zdrowia to zaledwie kilka zmian w nawykach i odruchach. Trwałość trzeźwości, nie samej tylko abstynencji, jest uwarunkowana zaangażowaniem w te zmiany, a potem jest już naturalnym nawykiem, nad którym nie trzeba się zastanawiać. Po prostu jest.

Podobnie tutaj, okazało się, że muszę nabrać i zmienić parę nawyków. One kształtują się w procesie, nic nie działa na zasadzie "ryps" i samoistnie. Owszem, bez Łaski i napełnienia Duchem Świętym, niewiele się zdziała. Ale trzeba pamiętać, że to nie są jakieś "czary mary", tylko  w trzeźwy sposób wprowadzane zmiany we własne życie. Ich celem jest doskonalenie samego siebie, dlatego nie widzę tutaj przeszkód do podjęcia wysiłku, poza osobistymi blokadami, wynikającymi z niechęci do spotkania się z jakimś osobistym nastawieniem do różnych sytuacji, które w tym procesie mogą nastąpić. Dlatego istotna jest rola przewodnika, który pomaga przez nie przejść.

Wszystko to zaowocowało dużo konkretniejszym podejściem do życia. Świadomość, że w duchowości mam do czynienia z dwiema rzeczywistościami: postawą wynikającą z miłości, albo postawą wynikającą z udawania, wspiera to ukonkretnienie. Jestem tego świadomy i każdy mój wybór opieram na tej świadomości. Albo wchodzę w obszar miłości, albo fałszu. Nie ma trzeciego rozwiązania. Ale też, nigdy nie będę doskonały, chociaż to nowe podejście do życia, jakie ukształtowało mi się dzięki poznaniu tej prawdy, znacznie przybliża mnie do doskonałości. Jestem o tym głęboko przekonany. Co nie znaczy, że jest mi tak od razu po drodze tylko z miłością i że jestem ochroniony przed popełnianiem błędów. Jednak popełnianie błędów ma znacznie głębszy, teraz, sens, związany z poznaniem prawdy. Błędy kształtują mnie szybciej i mocniej, bym to nazwał. Odebrałem sobie prawo do ściemniania i muszę podołać wyzwaniu, jakie podjąłem. Tak jak wybrałem trzeźwość w oparciu o zdrowy rozsądek, tak i tutaj, wybrałem duchowość w oparciu o zdrowy rozsądek. Poznanie prawdy o świecie Ducha przyczyniło się do mojego rozwoju osobistego.

Jestem pewien, że w świecie Ducha panuje walka. Z jednej strony jest Bóg, z drugiej Jego przeciwnik. Jest to przeciwnik nie tylko samego Stwórcy, ale stworzenia. Próbuje więc doprowadzić do zagłady stworzenie, które dzięki temu opuści Stwórcę. Zrobi wszystko by mnie zwieść, ale przecież nie tylko mnie, nikt nie jest od tego wolny, ponieważ wszyscy jesteśmy stworzeni przez Boga. Nie ma dowodu na to by było inaczej. Jest tylko kilka teorii i prób innego wyjaśnienia przyrody i rzeczywistości. Jednak nadal pozostają one jedynie w obszarze próby wyjaśnienia, bez posiadania jakichkolwiek konkretów, chociaż mają one swoich zwolenników i ludzi, którzy w nie wierzą, nawet bezwarunkowo i ślepo. Kwestia w tym, że robią to po to, by nie wierzyć w Boga, a nie by wyjaśnić cokolwiek inaczej niż przez proces stworzenia. To jest sedno sprawy.

Jest albo miłość, albo fałsz. Jest też wolna wola i każdy z nas dokonuje swoich wyborów w oparciu o ten dar, którym obdarzył nas wszystkich Stwórca, jakkolwiek Go nazywamy. Po stronie fałszu nie ma kompromisu. Tutaj nie ma dżentelmeńskich umów. Wystarczy drobne przyzwolenie, by zostało odebrane wszystko. Alkoholik, ze standardu utartego w rozumieniu tej choroby przez ogół społeczeństwa, nie dochodzi do takiego stanu z dnia na dzień. To długi proces, obfitujący w prawdziwie spektakularne sukcesy, na których opiera się samousprawiedliwiająca się świadomość alkoholika. Tak samo jest w świecie duchowym. To długi proces, który przynosi wspaniałe wydarzenia, odsuwające świadomość od realiów i powolnej niemal niezauważalnej degrengolady osobistej, zwłaszcza dla głównego zainteresowanego. Pewnego dnia, taki zainteresowany, obudzi się z gębą w nocniku i będzie przekonany, że wszystko byłoby ok, gdyby tylko zmienił dietę. Wtedy nie byłoby takiego smrodu. Nie będzie potrafił rozejrzeć się wokół samego siebie i zauważyć istoty problemu, który doprowadził go do ruiny. Nie będzie nikogo, ponieważ zawierzył się tym, którym w najmniejszym stopniu nie powinien ufać. I nie będzie rozumiał, że sam dokonał takiego wyboru, oddał się fałszywemu blichtrowi, zbudował dom na piasku. Jedyne co będzie zdolny z siebie wydusić to pretensje do wszystkiego innego, byle nie siebie. W każdym i we wszystkim wokół, będzie szukał winy, byle nie w sobie. Tak właśnie wygląda piekło. Ja już tam byłem. Teraz zrobię wszystko, by tam nie wrócić, nawet pójdę do nieba.

Nie mam zamiaru dać się ponownie oszukać. Nie chciałbym umierać w takim stanie ducha, jaki opisałem nazywając to piekłem. Cokolwiek czeka mnie po śmierci, jednego jestem pewien - wierzący na frajerów nie wyjdą. Jak jednak wyjdą na śmierci ludzie znajdujący się w piekle?

Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nie determinuje mnie strach. Wielu ludzi wiąże wiarę ze strachem. Twierdzą, że tak ich straszyli księża na lekcjach religii i podczas mszy, że dziś nie widzą tego inaczej. Może uratowało mnie to, że nie chodziłem na religię i do kościoła? Nie wiem. Dziś nikt mnie nie starszy i niewiele rzeczy jest mi strasznych. Boje się utraty miłości, jakiegoś losowego wydarzenia, które odmieni lub zniszczy moje teraźniejsze życie. Ale kieruję się miłością i zdrowym rozsądkiem, dlatego trudno zaszczepić mi jakiś fałsz, dzięki któremu wkradłby się do mojego życia jakiś trwały lęk, burzący i podważający wszystko, co mam i w czym żyję. Korzystam z wolności nie przymusu. Czasami wydaje mi się to trudniejsze, ale na pewno nie straszniejsze.

Jakich wyborów dokonuję i jak posługuję się wolnością, odrzucając przymus, naciski i związane z tym zwodzenia, powoli opiszę, w kolejnych tekstach na tym blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz