piątek, 31 grudnia 2010

Mija rok niezwykły

Przyznam, że wcale nie myślałem o takim podsumowaniu. Tekst może mieć charakterystyczne rozproszenia. Postanowiłem jednak podzielić się swoimi najważniejszymi wydarzeniami minionego roku, po obejrzeniu Rozmównicy z 30 grudnia.

Wszystko zaczęło się od swego rodzaju "krzewu gorejącego", który mi się zapalił podczas rekolekcji REO. To są rekolekcje ewangelizujące przez wspólnotę Odnowy w Duchu Świętym. Podczas tych rekolekcji usłyszałem modlitwę językami. Brzmiało to jakby pszczoły wleciały do kościoła. Budziło we mnie niepokój, ale i ogromną ciekawość. Postanowiłem, że po przerwie wakacyjnej przyjdę na kilka spotkań grupy Odnowy w mojej parafii. Pierwszym symptomem zmian jest to, że zacząłem śpiewać. Wcześniej wychodziło mi coś takiego, że z miłości do piosenki śpiewanej postanowiłem milczeć, nawet w chóralnych śpiewach. Jeszcze plakusiam, ale i tak jest inaczej niż przez większość mojego życia.

Zbliżenie się do środowiska ludzi z Odnowy, zaowocowało, że podczas wakacji wziąłem udział w rekolekcjach głoszonych przez charyzmatycznego o. James'a Manjackal'a pochodzącego z Indii.

Chciałem się przyjrzeć czemuś, co wydawało mi się takie egzotyczne. Prowadziła mnie ciekawość. Jednak to co tam przeżyłem, nie mogę odrzucić nawet rozumowymi argumentami. Trwało to trzy dni, czwarty był już spotkaniem otwartym. Jako, że była to niedziela, wielu Elblążan potraktowało to jak wizytę w mszy niedzielnej i słusznie.

Pierwszego dnia o. James, pod koniec dnia, zaczął mówić, że widzi uzdrowienia na sali. Zaczął wymieniać dolegliwości typu rak, wrzody, ale i nałogi: alkoholizm, palenie, hazard. Do tego mówił o liczbie osób: 25, 12, 8, 2, różne dolegliwości i różne cyfry. Do tej pory mało dla mnie przekonujące, chociaż przyznaję, że kilka ciekawych rzeczy wcześniej usłyszałem, co powodowało, że pozostawałem zainteresowany. Nagle wydało mi się, że coś ciepłego wylało mi się na głowę. Odruchowo się uchyliłem i dotknąłem włosów, nic nie było. Jednak obudziło to we mnie niepokój, który przeszkadzał się skupić. O.James mówił właśnie, że widzi jak uzdrawiają się dolegliwości związane z głową. Już nie pamiętam szczegółów, wspomniał alzheimera, migreny i coś jeszcze. Potem zaczął mówić o dolegliwościach związanych z reumatyzmem, stawami itp., a mi zrobiło się ciepło w nogę. Wtedy zaczął wymieniać imiona. Nerw wzbudzony niepokojem i rozproszeniem kazał mi włączyć sceptyka. Pomyślałem, że imiona takie jak Ewa, Ani i Jan są znane w świecie, ale jeśli chodzi o moje to na pewno nie wymieni. Nie ma takiego imienia w zachodnim świecie. Wtedy usłyszałem: "Jarek, ty również zostałeś uzdrowiony". Zamurowało mnie.

Nie wiem co mogło stać się z moją głową. Być może mogę zapomnieć o alzheimerze. Jednak jeśli chodzi o nogę... przez lata cierpiałem, tak mi ją wykręcało. Przeszkadzałem spać Eli, bo jak to nazywała "wierzgałem nogami". Potrafiło mnie tak kręcić, że obracałem się całym ciałem. Od tamtej chwili nic mi nie dolega. Czasem w chwilach większego niepokoju lub jakichś wydarzeń natury duchowej o znamionach zwycięstwa nad złym, odzywa mi się coś co sobie nazwałem widmem bólu. Ale to tylko niepokój, z którym radzę sobie modlitwą.

Na drugi dzień, porozmawiałem o tym z kilkoma osobami. Najgorsze wrażenie robiły na mnie bezwarunkowe zachwyty. Ja tak nie potrafię. Postanowiłem, że zagłębię się w temat charyzmatycznych uzdrowień poprzez Ducha Świętego. Może ten ksiądz to faktycznie jakiś "man szakal", egipski bożek z gromady złych, jak wyczytałem na jednym z for dyskusyjnych. Dzień jednak znowu obfitował w wiele prostych odkryć z obszaru "walki dobra ze złem". Wieczorem usłyszałem: "Jarku, nie wątp, ty też zostałeś obdarzony łaską uzdrowienia". To było jedno z ostatnich zdań przed pożegnaniem. Praktycznie po skończeniu modlitwy o uzdrowienie i relacji jakie przedstawiał potem o. James. Kilka osób zdało jeszcze świadectwo z własnych doświadczeń, pożegnanie przeciągane śpiewem i do domu.

Z jednej strony byłem bardzo zadowolony, bo nie ma sprawy, wcale mi nie przeszkadza, że zabrane mi zostały dolegliwości. Z taką Wolą Boga mi zdecydowanie po drodze. Z drugiej jednak, popadałem w rozpacz, bo ani nie rozumiałem co miało miejsce, ani nie potrafiłem temu zaprzeczyć. Zastanawiałem się, czy nie tracę zmysłów. Czy nie tracę trzeźwego dystansu do rzeczywistości. Normalnie przeżywałem żal po stracie, bo wiedziałem, że już nic nie będzie takie samo. Po raz kolejny doświadczyłem Boga w swoim życiu i po raz kolejny nie chciałem, by to kiedykolwiek przeminęło. Zdawałem sobie również sprawę, że jeżeli ma nie przeminąć, to muszę się zaangażować.

O.James powiedział jak to robić. Co robić, by nie utracić tego co się zadziało. Wymienił kilka rzeczy: modlitwa indywidualna, modlitwa rodzinna, czytanie Pisma, udział w jakiejś wspólnocie kościelnej i w miarę możliwości, nawet codzienny udział we mszy świętej. I na koniec powiedział coś, co mnie absolutnie urzekło: "wydaje wam się, że mówię do was jakieś nowe rzeczy, nic nowego nie mówię, ja tylko czytam regularnie katechizm, tam to wszystko jest napisane, wy nie czytacie, dlatego wydaje wam się, że słyszycie coś nowego".

Już wiedziałem, że wszedłem do Kościoła katolickiego i nic nie jest w stanie mnie z niego wyciągnąć.

Ale to nie koniec moich przeżyć roku 2010. Coś jeszcze opiszę w następnym wpisie na blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz