Latem byłem na rekolekcjach prowadzonych przez charyzmatycznego księdza o. Jamesa Manjackala z Indii. Na zakończenie, po trzech dniach, powiedział prostą prawdę: "Wydaje wam się, że mówiłem do was coś nowego. Niczego nowego wam nie powiedziałem. Ja czytam Katechizm Kościoła Katolickiego, a wy nie, i dlatego wydawało wam się, że słyszycie coś nowego. Czytajcie katechizm, a nic was nie zaskoczy." Oczywiście nie pamiętam co powiedział dosłownie. Napisałem jak to pamiętam.
Często powtarzam, że wróciłem do tradycyjnej religii moich przodków, ponieważ nie znalazłem jeszcze takiego pytania, na które by mi nie odpowiedziała. Znalazłem tu wyjaśnienie dla wszystkich moich dylematów i nigdy się nie zawiodłem na tej wiedzy, co najwyżej na mojej umiejętności przyjmowania wiedzy. Nie zawsze była ona mi wygodna. A ja bym wolał, żeby Dobry Jezus, Baranek Boży, był mi jak poduszka pod głowę, a nie kamień pod nogami. Niestety swoją odpowiedzialnością i podejściem do życia, prawdy i rzeczywistości, doprowadziłem do takiego stanu, że nauki mojej religii były mi bardziej jak przeszkoda, niż pomoc i dywanik pod stopy, jak bym wolał. W końcu zrozumiałem, że muszę pokonać siebie i przystosować się do istniejącej rzeczywistości, nie odwrotnie. Kim jestem, ja jeden, by podważać realia milionów innych ludzi.
Zauważyłem, że wokół mnie jest pełno podpowiadaczy. W dobrym tego rodzaju działania znaczeniu. Ludzi chcących dla mnie dobrze i chcących oszczędzić mi wielu udręk, o których oni już wiedzą, bo się przez nie przecierali. Jednak częściej musiałem sam odkryć te proste zasady, ratujące mnie od opresji. Może niekoniecznie doświadczając samych przykrości, ale odkrywając w czym tkwi ratunek. Na początku musiałem oberwać od życia, by zrozumieć, że mieli rację. Potem stawałem się coraz bardziej przewidywalny, a w końcu zacząłem słuchać innych i słyszeć co mówią. Teraz i umiem słuchać i umiem szukać i umiem korzystać. Traktuje to jako dar, ponieważ nigdy w życiu nie miałem takiej postawy i nie traktowałem jej jako coś poważnego. Uważałem, wręcz, że to forma zniewolenia i zależności. Traktuję to jako dar z jeszcze jednego powodu. Każdy człowiek ma dostęp do tych samych książek co ja, tych samych źródeł wiedzy i mądrości, może spotkać dokładnie tych samych ludzi, którzy mi pomogli, a jednak poprzestają przy swoim. Wynika z tego, że nie każdy tak potrafi. Nie wiem dlaczego akurat na mnie trafiło, że potrafię. Ale skoro potrafię będę z tego korzystał bez skrępowania. Każdy z nas jest odpowiedzialny za swoje własne zbawienie.
Ważną dla mnie informacją był cel moich doświadczeń. W całej swojej mądrości życiowej jaką reprezentowałem, poczuciu wolności i sięgania po to co życie niosło, skończyłem jako uzależniony od alkoholu. Kompletny bankrut. Nie tylko od strony fizycznej i materialnej, ale psychicznej i duchowej. Nie miałem nic. Upokorzenie jakie mnie spotkało zrozumie, tak naprawdę, tylko drugi alkoholik, bądź osoba uzależniona od innych środków lub zachowań, zmieniających świadomość. Alkoholizm jest śmiertelny, a mi było dane przeżyć. Popełniałem samobójstwo w sposób niezawodny. To nie było żadne wołanie o pomoc i zwracanie na siebie uwagi. To było jak skok z wiaduktu pod pędzący pociąg, tylko rozłożone na bardzo drobne raty. Jednak nie spadłem. Nawet nie stoję na tym wiadukcie. Zupełnie jakby go nigdy nie było. Jedyny warunek jaki muszę spełniać, to nie szukanie materiałów do zbudowania ponownie takiego wiaduktu, ale zajęcie tym co bieżące. Żaden koszt, a dostęp do wszystkiego. Mogę nawet użyć określenia bardziej niż wszystkiego, bo tym razem prawdziwego.
Ratunek z alkoholizmu, i innych uzależnień, jaki poznałem, polega na rozwoju duchowym. Dużo pracy z psychologami i odzyskiwanie tożsamości poprzez poznanie lub odzyskanie, swojego duchowego ja. Większość błądzi. Ja też błądziłem. Poleciałem na to co głośniejsze i pozwalające pójść na łatwiznę i na skróty. Całe życie tak postępowałem, więc zwyczajnie, z przyzwyczajenia dałem się wpuścić w maliny. Drugim aspektem wpuszczenia się w maliny, była potrzeba poczucia oryginalności. Zawsze chciałem pokazać, że jestem mądrzejszy od wszystkich, że to właśnie ja znalazłem ideał. Wchodziłbym w to dalej, gdyby nie okoliczności w jakich się znalazłem. To nie ja siebie uratowałem. To właśnie te okoliczności i moja otwartość na zmiany. Na szczęście mam tego rodzaju gotowość w sobie, ale ukształtowała się ona we mnie wtedy, kiedy zrozumiałem, że nie muszę mieć do siebie absolutnego zaufania. Mogę się mylić, a skoro mogę, to mogę przyjrzeć się alternatywom i wybrać na nowo, inaczej.
Jeżeli większość ludzi reprezentuje jakąś rację, nie wolno mi jej odrzucać tylko dlatego, że jest niezgodna z moim interesem. Skrótem myślowym, który już tu użyłem, można określić, że w moim interesie jest mieć miękką podusie pod główką, a nie kamienie pod stopami. Jednak kamienie to etap zaledwie przejściowy, którym wejdę na drogę tej większości. Potem jest coraz lepiej, o ile się nie poprzestaje na tym co się osiągnęło do tej pory. Tak naprawdę, droga którą idzie większość prowadzi do prawdziwej, nie sfałszowanej, oryginalności. Bo łatwo jest mówić najgłośniej i najmądrzej, tam gdzie nikogo więcej nie ma. Prawdziwym wyzwaniem jest jednak mówić głośno, czyli odważnie, mądrze, czyli nie głupio, tam, gdzie słuchających wielu. Przecież większość z nich może to wiedzieć, co miałoby być takie odkrywcze i świeże. To są prawdziwe warunki do wykazania się odwagą i godnością.
Ale zawsze będą potrzebni tacy ludzie, którzy będą odważnie i w poczuciu godności osobistej mówić rzeczy, które wydaje się, są znane powszechnie, bo są dostępne. Może okazać się właśnie, że akurat mówią coś nowego i odkrywczego. Inspirują do własnych, dalszych i głębszych, poszukiwań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz