poniedziałek, 24 stycznia 2011

W świetle żarówki

Usłyszałem wczoraj ciekawą opowieść na temat wykorzystania wiary w swoim życiu.

Wyobraźmy sobie dwóch facetów, którym zostają podarowane żarówki. Każdy bierze swoja i wraca do domu. Jeden od razu wkręca żarówkę do lampy i oświetla swój dom. Jasność jaką dała mu ta żarówka pozwala obejrzeć się w lustrze i poprawić co nie co w wyglądzie. Zapalona żarówka pozwala mu przyjrzeć się swojej rodzinie, innym domownikom i poprawić stosunki z nimi. Oni sami również mogą poprawić swój wygląd. W świetle żarówki można rozejrzeć się po domostwie i sprzątnąć nagromadzony brud i żyć w czystości. Paląca się żarówka pozwala przyjrzeć się meblom i ponaprawiać wszelkie uszkodzenia i mankamenty. Można również lepiej je poustawiać, by było przestronniej i przyjemniej oraz bezpieczniej. Niektórym ludziom piszczele służą do wskazywania na meble w ciemności.

Tymczasem drugi po przyjściu do swojego domu schował żarówkę do szuflady. Uznał ja za dar tak wielki, że należy go uszanować i nie wykorzystywać nadmiernie. Cóż, w konsekwencji pozostał w ciemności. W lustrze widział tylko zarys swojej sylwetki i nic nie wskazywało, że trzeba coś poprawiać. Inni domownicy też widzialni byli tylko jako zarysy, którymi o tyle trzeba się przejmować, by się nie zderzać w ciemności. Na meble trzeba było szczególnie uważać i tak w zasadzie, to były tylko zawadą w ciemnym domu. Niczego nie trzeba było poprawiać, bo niczego nie było widać. Dom pozostał w ciemności, ale nikt nie mógł zarzucić właścicielom, że nie mają żarówki. Nie tylko mieli żarówkę, ale nawet ją traktowali z szacunkiem. Nie to co te łapserdaki, którzy nic tylko marnują swoją żarówkę.

Naprawdę warto przemyśleć zastosowanie żarówki wiary we własnym życiu.

niedziela, 23 stycznia 2011

Śpieszmy się...

23 stycznia 2011r.
III Niedziela Zwykła
Parafia Trójcy Świętej w Elblągu

I czytanie: Iz 8,23b-9,3;
II czytanie: 1 Kor 1,10-13. 17
Ewangelia: Mt 4, 12-23

"Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie".

Aby przyjąć naukę Chrystusa, aby zbliżyć się do niego, trzeba się nawrócić. W języku Ewangelii nawrócenie to zmiana serca, zmiana myślenia, nowy styl życia. Jan Paweł II dokonując analizy kryzysów i zagrożeń współczesnego świata, stwierdził, że świat jest pełen napięć, zachwianej równowagi i wskazał, że ich źródła należy szukać w sercu człowieka. Ewangelia jest więc drogowskazem do procesu nawrócenia. Wszystko zaczyna się od uznania własnej winy. Jest to moment wewnętrznego przyznania się do grzechu. Kolejnym krokiem jest odwrócenie się od grzechu. Zerwanie z grzechem powinno być radykalne i całkowite. Nawrócenie musi ogarnąć całe życie człowieka, powinno je przemienić, ogarnąć światłem. Człowiek nawrócony prowadzi nowy styl życia, przyjmuje nowe wartości. Nowy styl życia to droga naprzód. Nowy styl życia oznacza przyjęcie postawy dziecka.

Co to znaczy stać się dzieckiem? W rozumieniu współczesnym, europejskim, dziecko jest obrazem pokory, szczerości, czystości. Przyjęcie wobec Boga postawy dziecka jest więc równoznaczne z całkowitym powierzeniem się Bogu, zaufaniem Mu, ale także zwróceniem sie całym sercem do Boga. Jest nawiązaniem z Bogiem serdecznej więzi.

Czyż takie podejście nie jest celem i sensem nawrócenia? Takie zaufanie bez granic, wypłynięcie na głębię, jak pisał Jan Paweł II.

Nasuwa się jednak pytanie: W jaki sposób budować królestwo Boże tu na ziemi? Jeśli nie potrafię się modlić, czyli wołać Boga? Czy taka postawa nie jest przypadkiem konsekwencją braku nawrócenia, niechęcią do zmiany swojego serca, życia. Chrystus czeka, przychodzi do nas w "lekkim powiewie", chce nas uzdrawiać, prowadzić. Trzeba tylko podać Mu rękę i prosić z ufnością aby nas prowadził.

Za biuletynem "Śpieszmy się..."

sobota, 22 stycznia 2011

Człowiek spontaniczny

Działania spontaniczne wynikają z dobrowolności i z chęci. Wyrazami bliskoznacznymi do spontaniczności są: żywiołowy, samorzutny, samoistny, odruchowy, improwizowany, niewymuszony. Coraz częściej się dodaje impulsywność i popęd, jako charakterystykę działań spontanicznych. Jednak musiałoby to wskazywać na oddalenie od zdrowego rozsądku. Człowiek impulsywny działa pod wpływem bodźców, zachęt i podniet, co wskazywało by, że niekoniecznie jest człowiekiem spontanicznym. Człowiek popędliwy działa pod wpływem własnej gwałtowności, jest krewki i narwany, co wskazywałoby, że zdrowy rozsądek może być u takiej osoby na drugim planie. Człowiek dobrowolny nie działa pod wpływem przymusu, ale z własnej woli. Nie ma więc mowy o jakimkolwiek przymusie. Chęć wynika z zainteresowania i zamiłowania, więc również nie może być wynikiem przymusu.

Tak więc człowiek spontaniczny jest człowiekiem wolnym i samostanowiącym. O tym właśnie, zdaje się, coraz częściej zaczynamy zapominać lub dajemy sobie wmówić coś odmiennego, dla sobie tylko znanych powodów. Wmawiający zawsze mają w tym interes finansowy.

Zastanówmy się przez chwilę nad czym człowiekowi najtrudniej zapanować. Co mamy takiego w sobie, co jest najbardziej pierwotne i naprawdę popycha nas do działań. Na pewno to jest głód, ból i lęk. Te czynniki zawsze wymogą nad nami jakieś działanie. Zrobimy dokładnie to, co rozumiemy, jako zapobiegnie narastaniu tych czynników determinujących.

Czy to znaczy, że nic nie da się zrobić w obliczu głodu? Czy pod wpływem głodu tracimy kontakt ze zdrowym rozsądkiem i wolnością wyboru? Na pewno nie. Ludzie dla pewnych idei i osiągania pewnych celów potrafią podjąć głodówkę i nawet w ich imię umrzeć z głodu.

Radzimy sobie i z bólem i z lękiem. Radzimy sobie, ponieważ nie wyłącza nam się zdrowy rozsądek i wolność wyboru. Spontaniczność również nie wymaga od człowieka utraty tych dwóch podstawowych praw egzystencjalnych. Ale jeżeli ktoś się wyrzeka wolności wyboru i zdrowego rozsądku, niech nie przypisuje sobie, wtedy, spontaniczności, ale odpowiednie do sytuacji cechy.

Wyobraźmy sobie jeszcze inną sytuację. Powiedzmy sobie, że jest człowiek, który znajduje się w jakimś miejscu, gdzie jest pełno innych człowieków. Np. autobus podmiejski. Niech komuś zachce się tam siku... czy człowiek, który nie wykona tej czynności właśnie w takiej chwili przestaje być spontaniczny? Czy w jakikolwiek sposób staje się człowiekiem ograniczonym? Odebrano mu wolność?

A gdyby sprawa dotyczyła seksu. Ludzie jakoś nie traktują siebie jedynie jak obiekty seksualne, a seks w autobusie podmiejskim raczej nie należy do normy. Czy to znaczy, że ludzie się ograniczają? Odbierają sobie wolność?

A tak w ogóle, coraz częściej słychać, że seks musi być nieopanowany. W imię czego? W imię tego, żeby spontaniczności odebrać zdrowy rozsądek i prawo wyboru? Czy człowiek jest jakąś wadliwą konstrukcją? Mamy gorzej niż zwierzęta? Weźmy za przykład rodzime jelenie. W stadzie rządzi jeden samiec i niepodzielnie i w każdej sytuacji. Tylko on pokrywa samice w czasie rui. Reszta może tylko pomarzyć, ale przecież nie jest pozbawiona potrzeby seksu. Wręcz przeciwnie. A jednak nie ma żadnych innych konsekwencji jak "nie tym razem". Czy człowiek, przeżywający podniecenie seksualne, którego nie spełni, coś traci? Jakoś choruje? Dzieje coś więcej niż "nie tym razem"? Z człowiekiem w takiej sytuacji dzieje się coś gorszego niż ze zwierzętami? Seks nie musi istnieć w oderwaniu od zdrowego rozsądku i wolności wyboru. Gdyby tak miało być, nie potrzebowalibyśmy wychodzić z jaskini, ani nawet schodzić z drzew, że tak to zobrazuję, bo niby po co? Albo kiedy?

Więc co wyznacza naszą spontaniczność? Kultura. Czyli społeczne normy i przekonania. Czym innym będzie spontaniczność dla Polaka, czym innym dla Włocha. I to jest normalne. Ale również kultura osobista, czyli przyswojenie sobie norm społecznych. Przypisanie się do normalności.

W żadnej mierze, nie warto odrywać działań spontanicznych od zdroworozsądkowych i dobrowolnych. Natomiast warto się okiełznać i powstrzymać przed brakiem rozsądku w działaniach, ponieważ takie prowadzą do kłopotów i nikt nie przyjmie jako okoliczności łagodzącej subiektywnego podejścia do spontaniczności. Na pobłażliwość można liczyć tylko tam, gdzie ktoś ma w tym wyraźny interes, albo ma złe zamiary. Życie jest wymagające, ale im bardziej się od życia i prawdy o życiu, człowiek oddala, tym więcej wokół niego przymusów. Co za tym idzie, coraz mniej miejsca na działania spontaniczne. Najczęściej wtedy, zwyczajnie, odreagowujemy przymus i rzadko to ma coś wspólnego z rozsądkiem, a więc może sprowadzić jeszcze więcej kłopotów i jeszcze więcej przymusu.

Jeżeli zdrowy rozsądek i dobrowolność jest ograniczeniem dla spontaniczności, to ja wybieram te ograniczenia, od ograniczeń wynikających z głupoty i jej konsekwencji.

piątek, 21 stycznia 2011

Prawdziwy mężczyzna

Pytanie, które prześladuje każdego mężczyznę.

Po latach życia w klatce lew przestanie w ogóle wierzyć, że jest lwem... a człowiek przestaje wierzyć, że jest człowiekiem.

Niezwyciężony Lew Judy?

Trudno tak powiedzieć o mężczyznach, obserwując tych, którzy zazwyczaj poruszają się ulicami. Jeśli mężczyzna jest obrazem Niezwyciężonego Lwa Judy, to skąd bierze się tyle samotnych kobiet, tyle dzieci wychowujących się bez ojców, tak niewielu prawdziwych mężczyzn? Dlaczego dzieje się tak, że świat wydaje się zapełniony karykaturami męskości?

Sto pięćdziesiąt lat temu Thoreau napisał: "Większość mężczyzn prowadzi życie cichej rozpaczy" i wydaje się, że od tamtego czasu nic się nie zmieniło. Pewna kwestia z filmu "Waleczne serce" brzmi: "Wszyscy muszą umrzeć, ale nie wszyscy tak naprawdę żyją". Realne życie przeciętnego mężczyzny wydaje się odległe o cały kosmos od pragnień jego serca.

Wokół jest tyle "sportowych wdów", które tracą swych mężów z powodu meczu w telewizji. Dlaczego tylu mężczyzn jest uzależnionych od sportu? Bo to największa przygoda, jakiej wielu z nich w ogóle może doświadczyć. Reszta w ich życiu to harówka i nudna rutyna. To nie przypadek, że wielu mężczyzn nawiązuje romanse nie dla miłości ani nawet nie dla seksu, ale - jak przyznają - dla przygody. Kazano im wyrzec się awanturniczego ducha i być "odpowiedzialnymi", to znaczy żyć tylko dla obowiązku. I tak serce mężczyzny, wyparłszy to, czego najbardziej pragnie, ucieka w ciemne rejony duszy i wyłania się w jej mrocznych zakamarkach. Oczywiście, sprawa zmagań mężczyzny, jego ran i uzależnień jest bardziej skomplikowana. Jednak taka jest ich główna przyczyna. Każdy mężczyzna o tym wie, że coś z nim się stało, że coś poszło nie tak... ale nie wiemy co. Boimy się.

Przedmiotem największego lęku każdego mężczyzny jest być wystawionym na pokaz, nakrytym, zdemaskowanym, okazać się oszustem, a nie prawdziwym mężczyzną. Mężczyzna nosi obraz Boga w postaci siły, nie tyle fizycznej, co duchowej. Bez względu na to, czy zna biblijną historię stworzenia, to z pewnością wie jedno, że został przeznaczony do tego, by dawać sobie radę. Jednak ciągle zastanawia się... Czy potrafię? Czy mi się uda? Kiedy droga stanie się niełatwa, kiedy sprawy przybiorą trudny obrót, czy sobie poradzę?

Wielu mężczyzn to twardziele i zastanawiają się o czym ja tu w ogóle piszę. Według nich życie jest w porządku i dobrze sobie z nim radzą. Jednak jeśli ono nie jest odbiciem prawdziwej, rzeczywistej, Siły, to prędzej czy później runie jak domek z kart. Pojawi się gniew albo uzależnienie. Bóle głowy, wrzody, a może romans... Więc, za jakiego mężczyznę się uważasz? Czy wybrałbyś takie określenia jak silny, namiętny i niebezpieczny? Czy masz odwagę pytać ludzi ze swego otoczenia, co myślą o tobie, jako mężczyźnie? Jakich słów boisz się usłyszeć? Uwielbiamy myśleć o sobie jak o Indianie Jones, ale obawiam się, że bardziej przypominamy Woody'ego Allena.

Po co Bóg stworzył Adama? Do czego służy mężczyzna? Jeśli się wie, do czego coś zostało zaprojektowane, wtedy zna się przeznaczenie tego w życiu. Pies myśliwski kocha wodę. Lew kocha łowy. Jastrząb kocha szybowanie. Do tego właśnie zostały stworzone. Pragnienie ujawnia projekt, a projekt ujawnia przeznaczenie. W przypadku ludzi nasz projekt również ujawnia się przez pragnienie. Adam i wszyscy jego synowie otrzymali niesamowitą misję: rządzić, podporządkowywać sobie, być płodnymi i mnożyć się. "Masz całą ziemię, Adamie. Zbadaj ją, uprawiaj ją, troszcz się o nią - to twoje królestwo". W tym momencie, o ile nam wiadomo, tylko Eden jest ogrodem. Cała reszta to dzicz. Żadnej rzeki nie naniesiono na mapie, nie przepłynięto oceanu, nie zdobyto żadnej góry. Czysta karta czekająca na zapisanie. Większość mężczyzn uważa, że są tu na ziemi tylko po to, żeby zabijać czas - a to z kolei zabija ich. Czy mamy ochotę żyć na poziomie ryzyka, na który zaprosił nas Bóg?

Coś wewnątrz nas waha się. Nie ma ostrzeżenia ani instrukcji na temat tego, co miało się zdarzyć, czyli kuszenia Ewy. To jest po prostu zdumiewające. Wyraźnie brakuje w dialogu Adama z Bogiem czegoś w rodzaju: "Adamie, jeszcze jedno. We wtorek za tydzień, około czwartej po południu, ty i Ewa pójdziecie do sadu i zdarzy się coś niebezpiecznego. Adamie słuchasz mnie? Od tego momentu zależy wieczny los całej ludzkości. A teraz posłuchaj, co chcę, żebyś zrobił...". On tego mu nie mówi. O ile nam wiadomo, nawet o tym nie wspomina. Bóg popada w kłopoty - dlaczego by nie? Ponieważ Bóg wierzy w Adama. Bóg właśnie do tego jest przeznaczony - radzenia sobie w kłopotach. Adam nie potrzebuje szczegółowej instrukcji, ponieważ Adam właśnie do tego jest. On ma już wszystko czego potrzebuje, w swoim projekcie, w swoim sercu.

Gdzie jest Adam, kiedy wąż kusi Ewę? Stoi obok niej. "Dała swemu mężowi, który był z nią, a on zjadł" (Rdz 3,6). Hebrajskie określenie "był z nią" oznacza "obok", łokieć w łokieć. Adam nie jest oddalony, nie znajduje się w jakiejś innej części lasu, nie ma alibi. Stoi z nią i patrzy, jak rozwija się sytuacja. Co robi? Nic. Absolutnie nic. Nie wypowiada nawet słowa, nie kiwa palcem. Nie ryzykuje, nie walczy i nie ratuje Ewy. Naszego pierwszego rodzica - pierwszego prawdziwego mężczyznę - chwyta paraliż. Adam wypiera się swojej natury i staje się bierny. I odtąd każdy mężczyzna, każdy syn Adama, nosi w sercu tę skazę. Każdy z nas każdego dnia powtarza grzech Adama. Nie ryzykujemy, nie walczymy i nie ratujemy Ewy. Naprawdę jesteśmy jak drewniane kołki.

Adam już wie, że wszystko zepsuł, że coś zrobił nie tak, że przestał być tym, kim miał być. To nie jest kwestia tylko złej decyzji. On zdradził coś istotnego dla swej natury. Odtąd jest skażony, nie ma dawnej Siły i wie o tym. A co potem się dzieje? Adam się ukrywa. "Przestraszyłem się, bo jestem nagi i ukryłem się (Rdz 3,10). Nie potrzeba zajęć z psychologii, żeby zrozumieć mężczyzn. Wystarczy zrozumieć ten wers, a nagle mężczyźni nabiorą wyrazistości. Ukrywamy się - każdy z nas. Doskonale świadomi, że my też nie jesteśmy tymi, którzy mieliśmy być, rozpaczliwie obawiając się zdemaskowania, tego, że ktoś zobaczy nas takimi, jacy jesteśmy i jacy nie jesteśmy, uciekamy w krzaki. Ukrywamy się w swoich biurach, w salach gimnastycznych, za gazetą, a przede wszystkim za własną postawą. Większość z tego, na co napotykamy, poznając mężczyznę, to fasada, wymyślny listek figowy, cudaczne przebranie. Zawsze tak jest.

Podobne zachowania można obserwować w kościołach. Tylko tutaj mamy inny zestaw gadżetów. Jeden facet spotyka drugiego przed mszą. Obaj na ustach maja przyklejony uśmiech szczęścia, choć żadnemu nie jest do śmiechu. "Cześć, jak się czujesz?" Zapytany dopiero co wściekł się na żonę i jest gotów ja zostawić, ale mówi: "Wspaniale, po prostu wspaniale!". Pytający, któremu lata temu zginęła córka w wypadku, przez co stracił wiarę, chociaż nigdy nie posiadał jej zbyt wiele: "Taa, cieszę się, że mamy ten kościółek blisko domu." I takie tam...

Adam upada, i wszyscy jego synowie wraz z nim. Jak się potem potoczyła cała historia? Gwałtowni mężczyźni albo bierni mężczyźni. Siła zostaje źle wykorzystana. Kain zabija Abla. Lamek grozi, że zabije wszystkich. Bóg w końcu zatapia całą ziemię z powodu gwałtowności synów ludzkich, ale wszystko kręci się nadal. Czasami jest to przemoc fizyczna, przeważnie agresja słowna. Przemoc, bez względu na formę, zawsze podszyta jest lękiem.

A co z tymi, którzy odnoszą sukcesy, ludźmi idącymi ostro przez życie, walącymi głową naprzód? Większość z ich działań również wynika z lęku. Nie wszystko, ale większość. Demonstrują swój listek figowy. Ofiarami są najczęściej dzieci, żona i zdrowie. Dopóki nie staną szczerze wobec tego faktu, jak i tego, co się za nim kryje, będą wyrządzać wielką krzywdę.

Są też mężczyźni bierni. Dobrym przykładem jest Abraham. Kiedy sprawy źle się mają, zawsze chowa się za spódnicą żony. Gdy on i jego ludzie zmuszeni głodem przybywają do Egiptu, Abraham, chcąc uniknąć śmierci, mówi faraonowi, że Sara jest jego siostrą. Naraża ją, by ratować własna skórę. Faraon bierze Sarę do haremu, ale całe oszustwo się wydaje, gdy Bóg zsyła na Egipcjan choroby. Można by pomyśleć, że Abraham powinien czegoś się nauczyć, ale nie - po latach, kiedy przenosi się do Negebu, postępuje dokładnie tak samo. A Izaak, jego syn, podtrzymuje rodzinną tradycję, w ten sam sposób narażając Rebekę. Grzechy ojców przechodzą na synów. Abraham jest dobrym człowiekiem, przyjacielem Boga. Ale jest także tchórzem. Wielu chrześcijan, jest podobnymi do niego mężczyznami, którzy kryją się za listkiem figowym uprzejmości i "uduchowienia" i nigdy nie stawiają czoła trudnej sytuacji. Faceci, którzy porządkują spinacze. Mężczyźni, którzy chowają się za gazetą czy telewizją, żeby nie porozmawiać poważnie z żoną i dziećmi.

Widać zatem wyraźnie: upadek Adama i Ewy wprawił w rezonans całą ludzkość. Fatalna skaza dostała się do pierwowzoru i jest przekazywana wszystkim pokoleniom. Dlatego wszyscy przychodzą na świat narażeni na to, że zatracą swoje prawdziwe powołanie. Nawet jeśli nie potrafimy ująć tego w słowa, to każdego z nas prześladuje pytanie: "Czy jestem prawdziwym mężczyzną? Czy mam wszystko, co potrzeba?"

-----------------------------------
















Książka przeznaczona jest dla mężczyzn, zwłaszcza tych, którzy lubią walczyć, którzy szukają swojej prawdziwej tożsamości.

czwartek, 20 stycznia 2011

Co tam, panie, w polityce

Zawsze jak jest jakaś większa ruchawka w naszym kraju, wychodzi tak zwane szydło z worka. Czyli, że politycy w zapale swoim, jako jedyni oświeceni i prawdą szlachetną się posługujący, mówią co w ich sercach naprawdę się rodzi.

Nie jestem dziennikarzem, więc nie będę pisał, że Macierewicz to czy tamto. Mam też niezbędną ilość zdrowego rozsądku, by wobec faceta, któremu sąd wyrokuje na korzyść - zawsze na korzyść - tworzyć jakieś kalumnie. Niech się z nim próbują, ci, którym na rękę wychodzić na przegranych.

Nie jestem prorokiem, więc nie będę odnosił się do statystyk poparcia dla partii politycznych w naszym kraju. Otarłem się w swoim życiu o wyłączenie instynktu samozachowawczego, więc, niewiele mnie już zdziwi. Przy czym jestem młodym człowiekiem. Nie tylko, że całe życie przede mną, bo tak ma każdy, pierwszy lepszy. A ja nie lubię traktować siebie jak pierwszego lepszego, przez co mam pewne wymagania od siebie ale i od otoczenia. Ja wytrzymuję, a otoczenie różnie. Otoczenie ma tą przewagę nade mną, że nie musi ze mną spędzać całego swojego czasu. I tak w tym otoczeniu znajdują się tacy, którzy mają mi coś do zarzucenia. Samozwańczych misjonarzy i inkwizydorów pełno ci u nas. Co widać i w polityce, panie. Statystyki robią na mnie wrażenie mniej więcej takie, jak widelec z wyłamanymi ząbkami, leżący gdzieś na drodze do złomowca.

Napiszę tylko dlaczego sądzę, że PO już by się rozpadło, mimo trzymania steru. No niestety, jest to partia, która w moich oczach stabilnością nie grzeszy. Jednak dobrze służy osiąganiu celów i tylko to trzyma ją w kupie, że użyję tej dosadności. Otóż, wszyscy wierzą w duże poparcie dla tej partii. Zdobyte jest ono nie na polu statystyk. To jest dla lemingów. Dwie partie w naszym kraju podzieliły się władzą i nie ma tu miejsca na trzecią. Zyski z tego czerpie PSL, jako koalicjant potrzebny do zdobycia większości parlamentarnej. SLD takiej roli nigdy nie zdobędzie i nigdy nie dorówna tym dwóm partiom.  Zostało to dokonane gdzieś w tych subsydiach dla partii politycznych z budżetu państwa. Tu już nie ma znaczenia kto kogo popiera i jak te słupki statystyczne wyglądają, tu składamy się wszyscy. Ja płacę na tych, których popieram i na tych, których nie popieram i mogę sobie co najwyżej napisać o tym, na tym mało znanym blogu. Czyli mniej więcej tyle, co pomachać palcem w bucie w wyrazie protestu, jadąc pustym autobusem podmiejskim. Tak samo jak każdy kto dziś twierdzi, że Macierewicz, to Macierewicz, uważając, że cokolwiek, tym samym, wyraża.

Najbliższe wybory są w tym roku, następne w 2015, jak umiem liczyć. A gdzieś w okolicy roku 12 lub 13, najpóźniej, wierchuszka PO zmyka na posadki o międzynarodowym znaczeniu. To co zostawią przejmie druga liga partyjna i tylko dlatego jeszcze ta partia jest w kupie. W końcu dla niczego innego nie została stworzona jak do trzymania władzy. To, że ludzie z tej partii coś robią dla kraju, wielu przecież pożyteczne sprawy, ma drugorzędne tutaj znaczenie. Parlamentarzysta ma obowiązek pracować, jego rola nie ogranicza się do machania rękoma nad mównicą i naciskania przycisków w bankomacie.

środa, 19 stycznia 2011

Media wspierają dupowatość

Politycy dają dupy tak, że nie można już o naszym kraju mówić jako nietolerancyjnym wobec niektórych zboczeń seksualnych. Szumiąca rozkosz.

Skoro politycy dają dupy, to ich wyborcy, elektorat właściwy i ściśle przypisany, również daje dupy, aż szumi. Część z tych ludzi weźmie poprawkę przy najbliższej urnie, to pewne, większość w ogóle oleje urny, ale efekt może okazać się niewielki. Lemingi, zwyczajnie, uwielbiają dawać dupy, a kilka osób, które te lemingi słuchają powiedzą, że to jest ok, więc leming uważa, że to jest ok. Lemingi są nieskomplikowane. Choć rozmawiając z lemingami, miewam wrażenie, że rozmawiam z kilkoma osobami naraz - nic się nie zgadza w ich argumentacji.

Media wspierają ich w tym dawaniu dupy, aż szumi pięknie.

Ciągle słyszę o jakiejś próbie lądowania. Kilka osób opowiada jakieś sajensfikszyn z minami prawdziwych znawców tematu. Zresztą opisy tych osób na ekranie świadczą o tym jednoznacznie. Jednak sajensfikszyn, to sajensfikszyn. Każdy kto mówi o jakiejś próbie lądowania, albo nie mówi o katastrofie smoleńskiej, albo mówi o czymś zupełnie z nią nie związanym. Skoro jednak pokazywani są w kontekście tej katastrofy, to szkodnikami są media. Sam nie wiem, kto tu jakie zadania wykonuje, jednak efektem tego jest święte przekonanie lemingów, że lemingiem być, to chwała. I można robić wszystko.

Wiele razy słyszałem, że piloci wojskowi polegają absolutnie na obsłudze naziemnej. Jeżeli ktoś nie zna środowiska wojskowego to może tego nie rozumieć. Tu chodzi o system rozkazodawczo wykonawczy. Jeżeli ktoś chce liznąć temat niech powie szefowi, że źle prowadzi firmę i niech mu powie że jest stworzony do lepszych celów i nie godzi się już na poniżanie. Mniej więcej w tym momencie zrozumie na czym polega służba w wojsku. W każdym razie tu się nie myśli, tu się wykonuje - i żadna to ujma na honorze. Proszę mi wierzyć, wywodzę się z tego środowiska. Na tym, wręcz, polega jego siła. Więc decyzja musiała zapaść na wieży kontrolnej i zapadła, tylko, że za późno. Gdyby nie takie, a nie inne działania kontrolerów tego lotu, to choćby piloci sobie podskakiwali kankana za sterami, do katastrofy by nie doszło. Każdy kto myśli, że choć cień przyczyny tej katastrofy leży po stronie obsługi samolotu, myli się aż szumi. Ale co z tego, skoro dawać dupy w tym kraju jest dobrze. I można robić wszystko.

Pytanie dlaczego dziennikarze pozwalają sobie na robienie dup wołowych ze swoich widzów?

Nie znam motywacji dziennikarzy. Możne w obszarze moralności są jeszcze łatwiejsi od polityków, skoro to im właśnie służą, nie wiem... rzadko bywam dziennikarzem.

Wiem dlaczego poszczególny deptacz chodników chce by inni byli gorsi lub mieli się gorzej. To nie jest żadna tam nasza cecha narodowa. Tak postępuje cały świat, a odpowiedź na ten dylemat padła daleko od naszego kraju i tam, gdzie nas wtedy nie było. Otóż chodzi o poczucie własnej wartości. Proste, jak konstrukcja leminga.

wtorek, 18 stycznia 2011

Rządzący dają dupy

"Endencja przed wojno, doprowadziła nasz na skraj przepaści. Myśmy wykonali odważny krok do przodu" - jak mawiał pewien historyczny proradziecki cadyk w naszym kraju. Naukowcy poradzieccy udowodnili istnienie winy po naszej stronie. My poszliśmy w to dogłębniej, jak powiadają współcześni.
Można powiedzieć o odpowiedzialności rządzących w naszym kraju.

Facebook

W maju! powiedzieć, że MAKu nie wolno zostawić samemu sobie, to było coś. Jednak wtedy chodziło o to by mówić, że wszystko jest w porządku. Jednak byli tacy, którzy twierdzili, że raport MAKu będzie nierzetelny. Nikt ich nie słuchał, chodziło o to by uważać, że wszystko jest w porządku.

W sierpniu! powiedzieć, że strona Rosyjska wystrychnie nas na dudka, to było coś. Jednak wtedy chodziło o to, że kto tak mówi, chce robić coś złego i siać ferment tam, gdzie wszystko jest w porządku. Jednak byli tacy, którzy tak twierdzili i tym samym wystawili się na inkwizytowate potępienie. Więc nikt nie słuchał, bo wszyscy chcieli, by nie robić niczego złego i żeby nie siać fermentu tam, gdzie wszystko jest w porządku.

Dzisiaj! byle kto może powiedzieć, że MAK wystawił nas do wiatru, bo MAK już wystawił nas do wiatru. Żadnego wysiłku intelektualnego, czy rodzaju postawy, jakiejś rusofobii, czy patriotyzmu, do tego już nie trzeba z siebie krzesać. Z faktami się nie dyskutuje. No chyba, że ktoś uważa, że z faktami się dyskutuje. Trudno, tacy sami się sieją. W każdym razie dzisiaj, uznając, że raport MAKu jest nierzetelny, każdy to robi, żeby nie stało się nic złego i żeby wszystko było w porządku.

Nasi rządzący, którzy nie chcą by działo się coś złego i żeby zawsze było w porządku, wychodzą w tej całej hecy na bardzo stabilnych i niezmiennych w swojej postawie. Ci, którzy ich popierają również, przecież, więc. W takim razie, o co tyle fermentu?

niedziela, 16 stycznia 2011

Moralność jest stała

Czy moralność może być zmienna?


Wyobraźmy sobie ludzi, którzy tak traktują innych ludzi, jak traktują siebie samych. Przy czym, nie są to samobójcy, zakompleksieni próżniacy, czy kultywujący poczucie winy na przemian z poczuciem krzywdy, depresanci. Są to ludzie żyjący pełnią życia, wolni i pozwalający sobie na wszytko to, co im samym nie szkodzi. Cokolwiek by tu nie dodać, przecież nie musiałem wyrazić pełni znaczenia, tego co miałem na myśli, byliby to ludzie raczej niespotykani w naszym świecie, ani żadnym innym. Chodzące ideały.

Czy to znaczy, że traktować innych, tak jak traktować siebie, nie zawsze znaczy to samo? Czy to zdanie brzmi, w zależności od sytuacji, inaczej? Czy może być odczytywane różnorako?

Postawa, by traktować innych, jak siebie samego zawsze i w każdej sytuacji, znaczy dokładnie to samo. Bez znaczenia dla tej postawy jest jaką ją rozumieją współcześni, czy oceniający historycznie. Dojrzałość ludzka nie ma tu najmniejszego znaczenia. Przecież w chwili, gdy ktoś odstępuje od oczywistego brzmienia tego zdania, ktoś inny dąży do jak najlepszego go rozumienia i wyrażania.

W rzeczywistości postawa prowadząca do takiego podejścia do moralności, że wydaje się być ona zmienna, jest owocem bierności. W pewnym momencie trzeba pozwolić na drobny przeciek, jakąś szczelinę w postawie. Można to zobrazować jakąś historia z dzieciństwa. Nikt, kto idzie do szkoły nie wie co to jest ściąganie. Uczy się tego dopiero w szkole. Debiut zazwyczaj kończy się porażką i wpadką u nauczyciela. Jednak kto spróbował raz, najczęściej spróbuje i drugi. W pewnym momencie zaczyna się udawać i ściąganie uchodzi na sucho. W końcu staje się podstawową zasadą zdobywania wiedzy. Rodzi się postawa "aby zaliczyć", "aby się udało". Kończy się na tym, że głąb kończy szkołę. Nie wdając się w szczegóły, bo chodziło mi tylko o pewien obrazek sytuacyjny, wyszło na to, że zdobycie dobrej oceny, nie wymaga wysiłku tylko sprytu. Drugą stroną tego medalu jest to, iż egzystencja takiej osoby zaczyna zależeć od oceny pochodzącej od drugiego człowieka. W zasadzie, by czuć się w życiu spełnionym, wystarczy by ktoś pochwalił, dobrze ocenił. Reszta czasu może zostać poświęcona na cokolwiek innego, ale przecież nikt, w takiej sytuacji i z takim podejściem do życia i siebie, nie będzie dążył do doskonałości. Po co? Przecież to bezsensowne działanie, dla jakichś idiotów, którzy nie wiedzą o co w życiu chodzi.

Moment, w którym taka osoba staje się bierna, to chwila, w której decyduje się ściągać po raz drugi. Wtedy jeszcze ma wybór. Teraz już tylko jakiś rodzaj cudu może taką osobę wybudzić z owej bierności.

Ja wiem, jak żyje osoba bierna, bo sporo czasu spędziłem w takim stanie ducha. Nie wiem, czy zaczęło się od ściągania, czy czego tam. Wiem, że skończyłem w piekle i nie życzę takiego piekła, ani piekła żadnego innego, osobistego, nikomu. Z tego płynie moja motywacja do pisania tego rodzaju tekstów. Staram się traktować innych ludzi, tak, jak traktuje siebie. A sam zrobię wszystko by do piekła już nie wrócić, nawet uchylę sobie bramę do nieba. Czy to znaczy, że mam prawo traktować postawę życiową, którą tu dziś rozpatruję na swój użytek? Zrobić jakąś interpretację, by uzasadnić, to, jak dzisiaj się w niej odnajduję. Określić, że tak jak ja ją interpretuję lub używam, jest właściwie. Nie, tego zrobić nie mogę, ponieważ ta postawa jest niezależna ode mnie. Nie ja ją wymyśliłem, ja mogę tylko do niej dążyć, rozwijać się niej, jako swego rodzaju doskonałości. Postawa, żeby traktować innych, tak, jak traktuje się siebie samego, pozostaje jednoznaczna. Jakiekolwiek próby manipulowania przy tym, są jakimś rodzajem ściągania, a nie zdobywania i utrwalania wiedzy.

Takie przecieki, szczeliny, rodzą się w różnych sytuacjach i na różnych polach naszego oddziaływania na innych i w różnych aspektach życia osobistego. Nigdy nie zaczynają się gdzieś tam - gdzieś tam, się tylko kończą. Zaczynają się tu i teraz, i w naszych sercach. Umysły nam tylko pomagają, w zależności od prywatnej woli, podejść do sprawy tak, by być pewnym swojej postawy. Niezależnie, czy jej owoce będą smaczne, czy niesmaczne. Każdy z nas najpierw decyduje co je, a potem tłumaczy sobie dlaczego.

Niektórzy, z boku, patrzą tylko uszami, słyszą argumentację i ona im wystarczy. Niektórzy patrzą oczami i widzą o jakie owoce chodzi. Lgniemy zawsze do takich, którzy tak samo jak my, podchodzą do drugiego człowieka. Każdy z nas pragnie przecież spełnienia w życiu, jakiejś satysfakcji, potwierdzającej dobry wybór. Jak idziemy w kłopoty, to trzymamy na podorędziu takich, którzy mają jeszcze większe, by siebie usprawiedliwić. Jeżeli idziemy ku wolności, to trzymamy się ludzi, którym "do pięt nie dorastamy", by mieć się na kim wzorować. A na koniec mamy usłyszeć pytanie: "jakim byłeś człowiekiem?".

sobota, 15 stycznia 2011

Sprawiedliwym być

Sprawiedliwy człowiek to taki, który uznaje, wyznaje i postępuje zgodnie z wyznawanymi wartościami. Niezależnie od sytuacji, w zagrożeniu utraty wolności osobistej, majątku, a nawet życia. Sprawiedliwość wiele ma wspólnego z heroizmem, roztropnością i tolerancją. Niewiele wspólnego ze sprawiedliwością ma chwiejność, nieodpowiedzialność i pobłażliwość.

Jeżeli chodzi o wyznawane wartości to można eksperymentować, ale równie dobrze można przyjąć takie, które już zostały określone i przyjęte jako tradycyjne. Ludzkość doskonale zna wartości moralne, posiada ogrom zasad postępowania i norm obyczajowych. Można tu zachować i realizować swoją potrzebę kreatywności. Ja wolę swoją kreatywność zachować do przystosowywania siebie do wyznawanych wartości. To ciągle odnawiany proces. Kto raz sie z tym zmierzył, wie co mam tu na myśli :) Przyjąłem moralność chrześcijańską. Można mnie nazwać leniwym tradycjonalistą. Bardzo mi pomogła zrozumieć sygnały mojego sumienia. Dała zaczątek zdrowemu rozsądkowi i trzeźwemu, odpowiedzialnemu postępowaniu.

Czasami można się spotkać ze zdaniem, że Bóg uczynił krzywdę ludziom podpowiadając, że postępowanie niemoralne przyniesie szkodę. Zwłaszcza wtedy, gdy przynosi. No i zwłaszcza od tych, którym przyniosło. Podobnie mają zwykli ludzie, którzy trzymają się wyznawanych zasad moralnych. Kiedy wskazują konsekwencje niegodnego postępowania uznawani są za nawiedzonych. Za kogo są uznawani jak ich słowa okażą się prawdziwe, lepiej tu nie wspominać.

Tradycyjne, chrześcijańskie wartości podpowiadają drogę rozwoju. Wskazują co przynosi dobre owoce, co złe. Ta nauka nie wynika z czyjegoś pomysłu na życie. Wynika z przekazu jakim podzielił się z nami Jezus Chrystus. Zbawca świata i ludzi. Droga życia. Nikt nie zrobił tego lepiej, choć wielu próbowało.

Tradycja chrześcijańska mówi również o nieprzyjacelu rodzaju ludzkiego, który ma na celu przeciwstawianie się dziełu zbawienia siejąc, przede wszystkim, zwątpienie i chaos. Dlatego sprawiedliwość w postępowaniu jest taka trudna. Ma tyle definicji, jest przyjmowana z agresją, mylona z innymi postawami, marginalizowana, obśmiewana i wydaje się tak mało praktyczna.

Twoje życie należy do Ciebie i zależy od Ciebie. Ty dokonujesz wyborów i bierzesz na siebie ich konsekwencje. Właśnie Ty wybierasz, po której stoisz stronie.

Tekst pochodzi z bloga na netlogu,
który napisałem 27 września 2009r.

piątek, 14 stycznia 2011

Charytatywność

Charytatywność - charitativus miłosierdzie chrześcijańskie wobec ubogich wypływające z nakazu religijnego. Kościół Katolicki, generalnie, ma w swoich działaniach ogromne pole do popisu. Zawsze można stać z daleka i rzucać kamieniami, ale czy nie lepiej byłoby się przyłączyć?

Większość krytyków uznaje Kościół Katolicki za instytucję pełną frazesów o przeterminowanej, nieżyciowej ofercie. Ich wiedza najczęściej płynie z ignorancji, potrzeby prestiżu lub podszeptów wrogów kościoła, traktujących go za coś w rodzaju konkurencji. Uważają oni, że ich niewiedza jest opinią, jednak jak z tym dyskutować?

Jak wiele wysiłku muszą wkładać w to, żeby wytrwać w swojej postawie i czuć się dobrze, nie moja sprawa, jednak siła determinacji jaką się posługują zawsze budzi moje zadziwienie. Wynika ono głównie z tego, że sam kiedyś postępowałem podobnie i widzę w nich swoje zachowania. Któregoś dnia jednak postanowiłem ulepszyć swoje życie. Potrzebowałem do tego więcej czasu i energii. Rozpocząłem intensywne ograniczanie wydatków :)

Kłamstwo zawsze potrzebuje więcej energii niż prawda. Jeżeli trzymasz się prawdy, niczego nie musisz pamiętać i kontrolować. Sprawdziłem więc, jak to jest naprawdę. Nie będę się rozpisywał na temat tego co dzieje się charytatywnego w mojej parafii. Zainteresowanych tematem odsyłam do spisu dzieł dobroczynnych Kościoła. Rozmowa z prowadzącymi własną parafię też pewnie wiele wyjaśni.

Sztandarową postacią w Polskiej działalności charytatywnej jest ks. Piotr Skarga. Linkownia tej strony również zawiera sporo ciekawszych adresów. W swoim czasie zapoczątkował kilka projektów, które funkcjonują do dziś. Może czasy wcale nam się nie zmieniły tak bardzo jakbyśmy sobie tego życzyli. Zresztą jestem przekonany, że gdyby Kościół Katolicki i jego działalność nie miały racji bytu, już by go nie było. W końcu, bozia wie co robi.


Tekst pochodzi z bloga na netlogu,
który napisałem 10 lutego 2010r.

sobota, 8 stycznia 2011

Prawda, albo fałsz

Dlaczego nie ma trzeciej możliwości?

Albo oddajemy się prawdzie, na (niemal) dowolny temat, albo go zafałszowujemy - niekoniecznie od razu odchodzimy w skrajne odstępstwa od prawdy.

Czym jest fałsz?

Fałszem jest każda niezgodność z rzeczywistością, rzeczywistym wydarzeniem, sytuacją lub zdaniem. Fałsz jest jakim rodzajem nieprecyzyjności, jakimś niedoróbstwem, niekonkretnością. Dlatego tak trudno nam funkcjonować z fałszywymi ludźmi, są nieobliczalni, nie można ich być pewnym. Podobnie jest w fałszywej rzeczywistości. Zupełnie nie wiadomo czego się spodziewać. Wiadomo jak jest naprawdę, ale jeżeli zaczyna być jakoś nie do końca prawdziwie, to zaczyna być nie do końca wiadomo jak.

Fałszem jest np. mówienie, że życie może być piękne, bezstresowe, wystarczy tylko nastawić się pozytywnie. Czy pozytywne nastawienie spowoduje, że na najbliższym skrzyżowaniu nigdy nie dojdzie do jakiegoś nieszczęśliwego wydarzenia? A jeśli dojdzie, to nie będzie stresu? Wszystko pozostanie tak samo pięknie jak było przed wypadkiem? Piękno życia wynika z zupełnie czego innego niż nastawienie. Piękno życia można odczuwać (odbierać) kiedy zna się o nim prawdę. Zdajemy sobie sprawę, że skrzyżowanie nie jest bezpieczne. Dzięki temu sami staramy się szczególniej, zachować na nim własne bezpieczeństwo. Zdając sobie sprawę, że w życiu jest czas budowania i jest czas burzenia, wiemy, że czasem może być przykro i że jest to stan przejściowy. Dokładnie tak samo, jak chwile piękne.

Fałszem jest twierdzenie, że jak życie nie jest tylko piękne, to człowiek jest skazany na nieszczęście. Szczęście nie jest zależne od czynników zewnętrznych. Wynika z wyboru, ale rzecz jasna, mało kto, o wrażliwości na drugiego człowieka, uzna, że będzie szczęśliwy w obliczu nieszczęścia innych i losowych wypadków, które odbierają zdrowie, majątek, a nawet życie. Nie ma, też, szczęśliwych ludzi wśród tych, którzy mają problemy natury duchowej. Odrzucają własne prawdy i zasady natury duchowej, na rzecz czegoś innego lub innych o podobnej naturze, albo w wyniku jakichś osobistych przeżyć lub zaobserwowanych, powodujących bunt wobec Stworzyciela. Tacy ludzie również ulegają jakiemuś rodzajowi fałszu. Ich rzeczywistość staje się niekonkretna, niewłaściwa, nie przypisana im samym. Gubią się w niej i zaczynają się wszelkiego rodzaju konflikty z otoczeniem, głównie z przyczyny nieporozumień. A co jeśli spotkają się dwie osoby, zatracone we własnych zafałszowaniach rzeczywistości i relacji międzyludzkich?

Fałsz jest, więc, przeszkodą w normalnym funkcjonowaniu. Popularne powiedzonko "a kto dziś jest normalny?" nie może być usprawiedliwieniem. Czy, jeżeli gdzieś na świecie są 10-letni żołnierze, którzy biorą czynny udział w wojnie i zabijają ludzi, to znaczy, że u nas też należałoby zacząć wcielać do armii dzieci? To, że obserwujemy zło, nie znaczy, że sami możemy stać się źli. To, że ktoś fałszuje prawdę, nie oznacza, że my też tak powinniśmy robić. Może lepiej przyjąć to za zły przykład i nauczyć się czego nie robić we własnym życiu i ze sobą samym?

Podstawowym pytaniem, na jakie trzeba sobie odpowiedzieć, to: czy opłaca się być uczciwym w życiu?

Od razu ciśnie się odpowiedź, że nie. Ale wokół mamy pełno jasnych i oczywistych przykładów, jak żyje się ludziom nieuczciwym, a jak uczciwym. Nie trzeba o tym z nimi rozmawiać. Są świadectwem i przykładem, z którego łatwo możemy wyciągnąć wnioski. Wszystko ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne, jak mawiał klasyk mówienia. Sami wybierzemy jak chcemy by nasze życie miało wyglądać, czy tak jak tych uczciwych ludzi, czy tak, jak tych nieuczciwych. Sami przyjmiemy też konsekwencję naszego wyboru. Właściwie już tak jest. Każdy wybór przynosi swoje, konkretne efekty. Tłumaczenie, że nie miało się pojęcia niczego nie zmienia. To jakie mamy, jak i jakie życie prowadzimy, to jest nasz własny wybór. Taka jest prawda.

piątek, 7 stycznia 2011

Po obejrzeniu filmu "Mgła"

"Mgła" na youtubie:





Oglądając ten film jestem już po wielu refleksjach na temat tego co tam się stało. Podczas oglądania doszło do mnie, co otoczenie premiera Kaczyńskiego chciało "użyć" w kampanii wyborczej, a co zostało na jej okres wyciszone. Jednego jestem pewny, sprawiedliwość jeszcze się nie zadziała, ale wierzę, że będzie miało miejsce sprawiedliwe osądzenie przyczyn tej tragedii, winy i winnych, że do niej doszło.

Podczas tych wszystkich miesięcy po katastrofie była prowadzona nagonka o makabrycznym wyrazie. Wyraźnie wskazuje, że są ludzie zainteresowani by sprawiedliwości nie stało się zadość. Pomijam ofiary tej nagonki, tzw. lemingów, którzy dali się wciągnąć. Część z nich wybudzi się z zatracenia. Zresztą nie ma nic złego w popełnianiu błędów, jeżeli wyciąga się z nich wnioski na przyszłość. Zadośćuczynienie też ma tutaj swoje znaczenie, ale przecież tam, gdzie drwa rąbią, tam i wióry lecą. Zadośćuczynienie oczyszcza z wiórów.

Nie pomijam ofiary ofiar. Chociaż nie wiem, czy to dobre określenie, dla ludzi którzy w jakiś sposób zostali zaatakowani przez ofiary nagonki na prawdę o niewątpliwym dramacie, jakim była dla Polski katastrofa smoleńska. Ludzie, którzy się stawiają po stronie prawdy nie są przegranymi, ani tym bardziej ofiarami. Jednak mam tutaj na myśli agresję z jaką się spotkali i spotykają nadal.

Wszystko zaczęło się od ukrywania tego co jest celem poszczególnych wizyt. Premier RP jechał oddać hołd i cześć rosyjskim ofiarom komunizmu (zobacz) (lub na facebooku, tablica grupy "Król jest nagi"). Natomiast Prezydent RP jechał oddać hołd i cześć polskim ofiarom komunizmu (zobacz) (lub zobacz na facebooku, tablica grupy "Król jest nagi"). Skończyło się na dramacie.

Czego jesteśmy świadkami? W moim odczuciu wyraźnie widać, że są ludzie, którzy dla własnych interesów nie cofną się przed niczym. Dla takich ludzi liczy się tylko jedno - oni. Tak więc dramat nie polega na tym, albo tylko na tym, że spadł samolot. Dramat polega na tym, że daliśmy się wmanewrować w grę, która nazywa się "moja kariera i nic więcej". Główni bohaterowie, herosi tej gry, poczynają sobie coraz agresywniej, ponieważ muszą zdążyć osiągnąć swoje cele zanim dopadnie ich sprawiedliwość. Te cele, zapewne, będą miały ich chronić przed odpowiedzialnością. Najwyraźniej są miejsca, gdzie będą nietykalni. To wskazuje, że tam, gdzie podążą, może być zwyczajna enklawa takich jak oni. Premier Tusk, na kilka dni przed wyborami prezydenckimi obiecał przecież, że jego rząd nie będzie stał po stronie zwykłych ludzi.


sobota, 1 stycznia 2011

Mija rok niezwykły

To co chcę tutaj opisać rozpoczęło się na długo przed 2010 rokiem.

Zaczęło się od przeczytania książki pt.: "Miasto poza czasem". Ot jedna z wielu książek w popularnym dziś stylu literackim. Podczas lektury zetknąłem się z taką właśnie literacką formą przesłania diabelskiego. Ale czy tylko literacką? Doznałem wątpliwości. Zacząłem się zastanawiać jak to może wpłynąć na osobę, która nie jest ukształtowana - tutaj - duchowo. Wiadomo co się dzieje z niektórymi ludźmi, którzy nie będąc na to przygotowani nagle dostają do dyspozycji dużą gotówkę, np. z wygranej losowej. Fiksują. Są ludzie, którzy doznając coś z natury własnej psyche, jakiś zachwyt dotyczący wrażeń emocjonalno uczuciowych, również fiksują. Doznają jakichś buddyjskich wrażeń i nagle uważają, że to jest to. Zaczynają filozofią wypełniać sobie przestrzeń duchowo religijną.

Czy ktoś czytając słowa, które są zawarte w tej książce, też mógłby sfiksować? Nie wiem, ale jednego jestem pewny, osoba, która nie jest właściwie ukształtowana i ukonkretniona może w przyszłości pobłądzić. Postanowiłem, że usystematyzuję swoją sferę duchową. Do tej pory stosowałem jakieś półśrodki, półprawdy, niedoskonałości, które pomagały mi usprawiedliwiać popełnianie błędów i nie przejmować się nimi. Postanowiłem, że nałożę na siebie jakieś konkretne ramy. Podobnie jak są rozsądne sposoby dysponowania gotówką, jak jest konkretny sposób interpretacji doznań i wrażeń estetycznych, tak samo jest konkretne postępowanie duchowe, prowadzące do konkretnych rozwiązań.

Teraz cofnę się w czasie trochę dalej. Kiedy zamieszkałem w Elblągu, około czterech lat temu, zacząłem odwiedzać grupę AA, ponieważ jestem alkoholikiem, na którą uczęszczała moja wcielona miłość, ponieważ też jest alkoholiczką. Grupa ta spotyka się na terenie parafii, w której mieszkamy. To nie znaczy, że AA jest "kościołowe", to tylko efekt poprzedniego systemu, w którym wszystko co wiązało się z wolnością było napiętnowane wszędzie poza Kościołem i kosztami. Proboszczowie zadowalają się taką sumą pieniędzy rocznie, na które stać nasze rodzime AA. Proboszcz tej parafii jest psychologiem, duszpasterzem trzeźwości i egzorcystą w jednym. Po bliższym zapoznaniu, nabraliśmy do siebie wzajemnego szacunku. W konsekwencji tych dwóch splotów wydarzeń poprosiłem go o przewodnictwo duchowe. To był jeden z najlepszych moich kroków, na jakie ostatnio się zdobyłem.

Ela ma córkę. Niepełnosprawną dziewczynę, która dziś studiuje. Na pracę licencjacką wybrała tematykę związaną z egzorcyzmami. Dzięki temu w domu znalazło się moc książek o tej tematyce. A ja jestem "czytający". Temat okazał się o wiele ciekawszy od wszelkich nauk paranormalnych i psychotronicznych. W nich można się spotkać ewentualnie z pewnymi zjawiskami, czy sytuacjami, a w klimacie walki duchowej się spotyka. Niemal od razu w to wszedłem. Literatura pisana przez fachowców w dziedzinie egzorcyzmu i opieka ojca duchowego, również praktyka w tej dziedzinie, pozwalała mi zachować poczucie bezpieczeństwa.

Niestety, nic nie jest takie proste jakby się sobie życzyło. Jest o wiele prostsze, ale na początek musi być trudne. Musiałem przyjąć na siebie rodzaj dyscypliny, która właśnie sprawia wrażenie trudu. Podobnie jest z trzeźwością u alkoholików. Wydaje się być czymś trudnym i nieosiągalnym. Tymczasem powrót do zdrowia to zaledwie kilka zmian w nawykach i odruchach. Trwałość trzeźwości, nie samej tylko abstynencji, jest uwarunkowana zaangażowaniem w te zmiany, a potem jest już naturalnym nawykiem, nad którym nie trzeba się zastanawiać. Po prostu jest.

Podobnie tutaj, okazało się, że muszę nabrać i zmienić parę nawyków. One kształtują się w procesie, nic nie działa na zasadzie "ryps" i samoistnie. Owszem, bez Łaski i napełnienia Duchem Świętym, niewiele się zdziała. Ale trzeba pamiętać, że to nie są jakieś "czary mary", tylko  w trzeźwy sposób wprowadzane zmiany we własne życie. Ich celem jest doskonalenie samego siebie, dlatego nie widzę tutaj przeszkód do podjęcia wysiłku, poza osobistymi blokadami, wynikającymi z niechęci do spotkania się z jakimś osobistym nastawieniem do różnych sytuacji, które w tym procesie mogą nastąpić. Dlatego istotna jest rola przewodnika, który pomaga przez nie przejść.

Wszystko to zaowocowało dużo konkretniejszym podejściem do życia. Świadomość, że w duchowości mam do czynienia z dwiema rzeczywistościami: postawą wynikającą z miłości, albo postawą wynikającą z udawania, wspiera to ukonkretnienie. Jestem tego świadomy i każdy mój wybór opieram na tej świadomości. Albo wchodzę w obszar miłości, albo fałszu. Nie ma trzeciego rozwiązania. Ale też, nigdy nie będę doskonały, chociaż to nowe podejście do życia, jakie ukształtowało mi się dzięki poznaniu tej prawdy, znacznie przybliża mnie do doskonałości. Jestem o tym głęboko przekonany. Co nie znaczy, że jest mi tak od razu po drodze tylko z miłością i że jestem ochroniony przed popełnianiem błędów. Jednak popełnianie błędów ma znacznie głębszy, teraz, sens, związany z poznaniem prawdy. Błędy kształtują mnie szybciej i mocniej, bym to nazwał. Odebrałem sobie prawo do ściemniania i muszę podołać wyzwaniu, jakie podjąłem. Tak jak wybrałem trzeźwość w oparciu o zdrowy rozsądek, tak i tutaj, wybrałem duchowość w oparciu o zdrowy rozsądek. Poznanie prawdy o świecie Ducha przyczyniło się do mojego rozwoju osobistego.

Jestem pewien, że w świecie Ducha panuje walka. Z jednej strony jest Bóg, z drugiej Jego przeciwnik. Jest to przeciwnik nie tylko samego Stwórcy, ale stworzenia. Próbuje więc doprowadzić do zagłady stworzenie, które dzięki temu opuści Stwórcę. Zrobi wszystko by mnie zwieść, ale przecież nie tylko mnie, nikt nie jest od tego wolny, ponieważ wszyscy jesteśmy stworzeni przez Boga. Nie ma dowodu na to by było inaczej. Jest tylko kilka teorii i prób innego wyjaśnienia przyrody i rzeczywistości. Jednak nadal pozostają one jedynie w obszarze próby wyjaśnienia, bez posiadania jakichkolwiek konkretów, chociaż mają one swoich zwolenników i ludzi, którzy w nie wierzą, nawet bezwarunkowo i ślepo. Kwestia w tym, że robią to po to, by nie wierzyć w Boga, a nie by wyjaśnić cokolwiek inaczej niż przez proces stworzenia. To jest sedno sprawy.

Jest albo miłość, albo fałsz. Jest też wolna wola i każdy z nas dokonuje swoich wyborów w oparciu o ten dar, którym obdarzył nas wszystkich Stwórca, jakkolwiek Go nazywamy. Po stronie fałszu nie ma kompromisu. Tutaj nie ma dżentelmeńskich umów. Wystarczy drobne przyzwolenie, by zostało odebrane wszystko. Alkoholik, ze standardu utartego w rozumieniu tej choroby przez ogół społeczeństwa, nie dochodzi do takiego stanu z dnia na dzień. To długi proces, obfitujący w prawdziwie spektakularne sukcesy, na których opiera się samousprawiedliwiająca się świadomość alkoholika. Tak samo jest w świecie duchowym. To długi proces, który przynosi wspaniałe wydarzenia, odsuwające świadomość od realiów i powolnej niemal niezauważalnej degrengolady osobistej, zwłaszcza dla głównego zainteresowanego. Pewnego dnia, taki zainteresowany, obudzi się z gębą w nocniku i będzie przekonany, że wszystko byłoby ok, gdyby tylko zmienił dietę. Wtedy nie byłoby takiego smrodu. Nie będzie potrafił rozejrzeć się wokół samego siebie i zauważyć istoty problemu, który doprowadził go do ruiny. Nie będzie nikogo, ponieważ zawierzył się tym, którym w najmniejszym stopniu nie powinien ufać. I nie będzie rozumiał, że sam dokonał takiego wyboru, oddał się fałszywemu blichtrowi, zbudował dom na piasku. Jedyne co będzie zdolny z siebie wydusić to pretensje do wszystkiego innego, byle nie siebie. W każdym i we wszystkim wokół, będzie szukał winy, byle nie w sobie. Tak właśnie wygląda piekło. Ja już tam byłem. Teraz zrobię wszystko, by tam nie wrócić, nawet pójdę do nieba.

Nie mam zamiaru dać się ponownie oszukać. Nie chciałbym umierać w takim stanie ducha, jaki opisałem nazywając to piekłem. Cokolwiek czeka mnie po śmierci, jednego jestem pewien - wierzący na frajerów nie wyjdą. Jak jednak wyjdą na śmierci ludzie znajdujący się w piekle?

Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nie determinuje mnie strach. Wielu ludzi wiąże wiarę ze strachem. Twierdzą, że tak ich straszyli księża na lekcjach religii i podczas mszy, że dziś nie widzą tego inaczej. Może uratowało mnie to, że nie chodziłem na religię i do kościoła? Nie wiem. Dziś nikt mnie nie starszy i niewiele rzeczy jest mi strasznych. Boje się utraty miłości, jakiegoś losowego wydarzenia, które odmieni lub zniszczy moje teraźniejsze życie. Ale kieruję się miłością i zdrowym rozsądkiem, dlatego trudno zaszczepić mi jakiś fałsz, dzięki któremu wkradłby się do mojego życia jakiś trwały lęk, burzący i podważający wszystko, co mam i w czym żyję. Korzystam z wolności nie przymusu. Czasami wydaje mi się to trudniejsze, ale na pewno nie straszniejsze.

Jakich wyborów dokonuję i jak posługuję się wolnością, odrzucając przymus, naciski i związane z tym zwodzenia, powoli opiszę, w kolejnych tekstach na tym blogu.