Szaman szedł przez las i zastanawiał się nad ludzkim postępowaniem. Wciąż widział nad nim piętno ich słabości. Wiedział, że Bóg obdarzył ludzi ich słabościami i że miał w tym właściwy cel. Miało to, jak wszystko inne, służyć kształtowaniu lepszego charakteru i zachowań. Służyło dobru.
Nie wszyscy ludzie jednak potrafili to pojąć. Wielu kierowało się w swoim postępowaniu emocjami. Nie rozumieli, że stawali się w ten sposób ich niewolnikami. Ludzie potrafili ustalić sobie jakieś poglądy na sprawy. Dla obrony tych poglądów potrafili przekłamywać rzeczywistość. Żyli w jakimś nieistniejącym świecie, przekonani, że to czym się otoczyli, jest prawdą. Często musieli sięgać do przemocy, by przekonać innych, że ich prawda jest prawdziwsza.
Wokół ludzi panowała przemoc i nieporozumienie. Byli zdani na łaskę własnych namiętności. To powodowało w nich zwątpienie, a zwątpienie odbierało wiarę w dobro i sens życia. Nie pamiętali, że zostali powołani by doświadczać i obserwować człowieczeństwo, a nie dać się temu opętać.
Zatrzymał się na skraju drzew i spojrzał przed siebie. Widok był niezwykły i niezmienny od pokoleń. W każdym razie na tyle powolny, by nie zauważyć zmian. Parę kroków dzieliło go od niewielkiej skalnej przepaści, pod którą płyną wartki strumień. Rzeka, która karmiła żyjących w okolicy ludzi. Bez wody, zwierząt w lesie i możliwości uprawy roli, nie wyżyliby w tej okolicy. Szaman wiedział, że nie wszędzie na świecie tak jest. Są miejsca, gdzie jest tylko woda, tylko las, tylko roślinność, ale są też miejsca, gdzie jest tylko piach albo tylko skały. Tutejsi ludzie mieli wszystko co jest im potrzebne do życia. Mogli z tego korzystać kiedy chcieli. Mieli więc czas by podążyć za głosem zamieszkującego w nich Ducha. Bożej Iskry, którą był obdarowany każdy człowiek. Wydaje się jednak, że im mniej ludziom wygodnie w życiu, tym bardziej odwołują się do swej boskiej strony natury. Choć nigdzie nie ma ludzi doskonałych, tutejsi wydają się wyjątkowo zagubieni. Czy mógł coś na to zaradzić? W końcu był ich szamanem.
Pamiętał, jaką kilka lat temu przeżył próbę. Nie wiadomo z jakiego powodu kilku młodych mężczyzn podrzuciło mu pod okno chaty kupę gnijących ostów. Ludzie rzadko zbliżali się do jego chaty. Kontaktowali się z nim wyczekując go na drogach, u rozstajów lub na skrajach wsi. Odważniejsi i szczycący się cierpliwością, wchodzili na szczyty okolicznych gór. Szaman zawsze czuł zew wzywający go do konkretnego miejsca. Na długo wcześniej wiedział z kim się spotka i w jakim celu. Zawsze był gotowy i przygotowany do tego co się miało wydarzyć. Ludzie zależeli od niego, nie on od nich. Doskonale o tym wiedział, ale starał się by nikt tego nie odczuwał jako ujmy.
Poszedł do wioski młodzieńców zapytać co chcieli osiagnąć, ale rozpierzchli sie tak, że musiałby się z nimi ganiać. Zwołał więc ich matki, by przemówiły do ich rozsądku i by sprzątnęli bałagan, który zrobili mu przed domem. Wszyscy się zgadzali, że to nie było dobre zachowanie i że wszystko musi zostać przywrócone porządkowi. Uspokojony wrócił do domu.
Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że zgniłe osty nie zniknęły ani do wieczora, ani rankiem do południa. Zebrał wszystko i spalił, poświęcając siłę dymu duchom rozsądku, by spłynęły na młodzieńców, otrzeźwiając ich przed popełnieniem kolejnej głupoty. W końcu mogłaby się w nich zebrać taka miara, której nie dałoby się pokonać samym rozsądkiem.
Pamiętał, że ludzie zależą od niego, nie on od nich. Nie mógł sobie pozwolić na wątpliwości i poddanie namiętnościom. Straciłby swą moc i do końca życia musiałby się czołgać, upokorzony tym, do czego by się zniżył podejmując grę młodzieńców. W tej próbie miał zachować swoją godność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz