Tam, gdzie się urodziłem najbardziej liczy się fachowość i rzeczowość. Wszystko co z tego wynika daje korzyści. Za słowami idzie czyn, a najczęściej mało się gada o tym co się robi. Robi się co do kogo należy i robi się to najlepiej jak się da, ponieważ pamięta się, że to przynosi korzyść nie tylko sobie, ale i innym.
Dlatego uważam, że każdy efekt jest zamierzony.
Potem miałem pewne doświadczenia życiowe, które chluby nie przynoszą, ale związane są one bezpośrednio z uzależnieniem od alkoholu. Uzależnienie to choroba, a choroby się nie wybiera. Alkoholizmu również, wbrew krążącym na ten temat zabobonom. Nie mniej jednak za swoje postępowanie biorę odpowiedzialność, rozliczam się i zadośćuczyniam. To jeden z najważniejszych elementów powrotu do zdrowia w uzależnieniu.
Dlatego dziś, każdy kto bierze na siebie odpowiedzialność za swoje postępowanie, nie szukając usprawiedliwień w okolicznościach, w moich oczach nabiera szczególnego szacunku.
Jak wiadomo, ludzie nie podejmujący właściwych kroków należących do terapii, na powrót do zdrowia liczyć nie mogą. A więc i cały włożony w nich szacunek idzie na marne. U większości ludzi uzależnionych (uzależnionych nie koniecznie od alkoholu) kończy się to na poziomie deklaratywnym. Chorzy nie podejmują koniecznych działań, poprzestają na niezbędnym minimum, a w końcu i to sobie odpuszczają. Wracają do stanu choroby, a w konsekwencji tego, wracają do uzależnienia (np. do picia alkoholu).
Tam, gdzie się urodziłem nie mówiło się "piar", tylko "gada bzdury". Ale to wiocha jest. Największa w Europie, do dziś ludzie tam porozumiewają się gwarą, tej. A potem wychowywałem się w lesie. A jak przeniosłem się wreszcie do miasta, to nie sięgałem szczytów, nie wziąłem udziału w wyścigu szczurów i mało interesuje mnie nowomowa. Jak ktoś gada bzdury, to gada bzdury, żeby nie użyć wulgaryzmu. I dopóki tylko gada, to niech sobie gada, ale na mój szacunek trudno takiemu będzie liczyć.
Dlatego przemawiają do mnie czyny, nie słowa.
Nie przyleciałem na naszą planetę wczoraj. Niełatwo mnie wyprowadzić w pole. Przypomnę, że alkoholizm polega na samozakłamaniu, dzięki temu wiem doskonale na czym polega tzw. "robienie w lolo". Tak naprawdę najpierw człowiek musi mi pokazać swoje czyny, dopiero potem docierają do mnie jego deklaracje słowne. Człowiek musi mi się uwiarygodnić czynem i rzecz jasna, takim, który odpowiada moim interesom. Oczywiście, ludzie, którzy szkodzą moim interesom, również traktuję jako wiarygodnych, tyle, że dopóki szkodzą, należą do szkodników. Przeciwnicy na poziomie deklaratywnym, są dla mnie równie niewiarygodni jak każdy innym farmazon.
Dlatego bzdury, to dla mnie tylko bzdury. Nawet jeśli głosi je ktoś, kto zajmuje zacną pozycję społeczną. Może to wynikać z tego że "cham chamem na wieki wieków, amen". Ale przecież może wynikać z tego, że bywają ludzie głupi. Nie zbyt dużo mam kontaktu z takimi ludźmi, nie prowadzę w tym kierunku badań. Trzymam z tymi, z którymi mi po drodze i których spotykam na swojej drodze. Szkodzi mi strata czasu z ludźmi, z którymi można sobie tylko pogadać. Korzyść przynosi mi, a więc i mojemu otoczeniu, czas spędzony "produktywnie", dlatego trzymam właśnie z takimi. I dążę do tego, by takimi być otoczonym. Jeżeli chodzi o polityków, to również ja ich wybieram, a nie daję się im urobić, czyli jestem wybierany przez nich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz