niedziela, 4 września 2011

Jak uśpić czujność

Powszechnie wiadomo, że "nie od razu Kraków zbudowano". Innymi słowy trzeba czasu i cierpliwości by czegoś dokonać. Potrzebna jest też strategia i wytrwałość. Jak ktoś ma zamiar dopiąć swego, osiągnąć cel, musi nad tym systematycznie pracować.

Niektóre rzeczy mają celu powszechne i ogólne dobro, rozwój i wspaniałomyślność. Lubimy jak ktoś przejmuje się bardziej i więcej robi, a nawet chętnie korzystamy z takiego, czyjegoś zaangażowania.

A co jeżeli ktoś ma destrukcyjne cele?

Mechanizm jest ten sam. "Najpierw powoli, jak żółw ociężale..." jak powiada poeta. Wyobrażamy sobie, że jak ktoś ma cel destrukcyjny to robi jedno konkretne uderzenie. Tak jak wybuchają wojny, tak jak wybuchają bomby i tak jak "złodziej w nocy", niespodziewanie i konkretnie. A jednak nie. Wojny nie wybuchają z dnia na dzień, bomby to też nie przypadek, a przemyślane działanie i złodziej też nie przychodzi byle gdzie i nieprzygotowany. Wszystko jest przygotowywane, nawet działania destrukcyjne. Im skrupulatniejsze przygotowania tym efektywniej osiągnięty cel.

Np. nasz premier, Donald Tusk. Czy ktoś jeszcze pamięta, jak obiecywał że jego rząd nie będzie się kierował interesami zwykłych ludzi? Czy ktoś pamięta, od kiedy naigrywa się z katolików? Prawdopodobnie nikt nie pamięta jak tłumaczył swoje zaangażowanie w politykę w ogóle, na samym początku kariery i jakie określał cele. Podobnie patrzymy na Waldemara Pawlaka, Jarosława Kaczyńskiego, Janusza Mikkego i innych. Patrzymy na to co dziś, nie pamiętając z czego to wynika. A wynika ze skrupulatnie realizowanego planu.

Dlaczego tak się wyczuliłem na taki mechanizm?

Otóż kiedyś popadłem w swoiste zniewolenie, którego efektem było poczucie braku umiejętności korzystania z własnej woli, przez co, swoje własne problemy życiowe, postrzegałem niczym w krzywym zwierciadle, jakby nie pochodziły ode mnie. Inaczej pisząc, oszukiwał mnie mój własny umysł. Wyjątkowo destrukcyjne działanie i autodestrukcyjne doświadczenie. Zaczęło się tak, że nie potrafię określić tego momentu. Z pewnością nie od razu było za późno. Na początku z pewnością wielokrotnie się reflektowałem. Ale przyszedł taki moment, też nie wiadomo kiedy, że przestałem się reflektować i żyłem już tylko w irracjonalnym świecie, którego celem było jedynie to, bym się trzymał z dala od prawdy o sobie.

To doświadczenie zrobiło na mnie takie wrażenie, że zrobiłem się nawet ponad normę czujny. Chociaż, szczerze przyznam, nie umieć określić normy. Natomiast umiem określić swoją wrażliwość w obszarze samozakłamania, jako czujność lub uważność. Dzięki tej uważności dość szybko odczytuję zagrożenia.

Ostatnio dużo swojej uwagi poświęciłem trudnościom i zagrożeniom natury duchowej. Zauważyłem, że człowiek, który chce stanowić całość musi realizować swoje potrzeby duchowe. Jak się przyjrzeć ludziom widać to gołym okiem. Każdy z nas stara się wypełnić głód poznania duchowego. Nawet jeśli nie wie jak i błądzi. W każdym razie celem poznania duchowego jest samookreślenie. Gdyby do samookreślenia, świadomości siebie i swojej roli w tym czasem dziwnym świecie, wystarczył materializm, czy inaczej nasza fizyczność, bogactwo przynosiłoby szczęście i to szczęście byłoby niepodważalne. Niestety, nasza fizyczność jest najbardziej przemijalna i nietrwała. Nie daje gwarancji na nic, przez co nasza samoświadomość skonstruowana jest na niepewności. Nie tego od życia oczekujemy. Podobnie jest ze sferą emocjonalno-uczuciową, psyche. Chociaż tutaj można sporo zdziałać i pozostać zapamiętanym po odejściu, jednak nie zabezpiecza to nas przed lękiem przemijania. Wielkie pole do popisu daje nam tutaj wyrażanie siebie poprzez artyzm. Tylko, który artysta jest pewien, że jest lub będzie podziwiany. Zresztą nie trzeba być artystą, by stale potrzebować komplementów i wyrazów docenienia, dla rozwiewania swoich egzystencjalnych niepewności. Duchowość, która nas określa we własnym pojęciu siebie, zaspokaja tą właśnie niepewność egzystencjalną. Daje odpowiedź na pytanie kim jestem i po co. Im głębiej wchodzimy  w naszą sferę duchową, tym wyraźniej to odczuwamy. Ludzie, którzy doznali kontaktu z Bogiem mają nieprzepartą wolę utrzymania jej i dla tych celów dokonują rzeczy, które w pozostałych obszarach życia trącą brakiem trzeźwości. Ludzie, którzy doznali kontaktu z jakąkolwiek namiastką Boga zachowują się podobnie. Stąd ostrzeżenie o własnych słabościach, uległości wobec grzechu, fałszywych prorokach, wilkach w owczych skórach i wręcz szatanie podającym się za anioła światłości. Łatwo jest o tym myśleć w kategoriach posłuszeństwa wobec księży katolickich, trudno, gdy się rozumie, że chodzi o własne sumienie. Po co Bóg stworzył człowieka, skoro w tym momencie nie było jeszcze śmierci, bo śmierć przyszła dopiero z grzechem pierworodnym. Po co Bóg stworzył Eden, skoro wokół była absolutnie dziewicza natura, o której człowiek jeszcze nic nie wiedział.

W sferze duchowej odbywa się wielka bitwa, a człowiek bierze w niej udział, bardziej lub mniej świadomie. Tu są tylko dwie strony - miłość, a naprzeciwko niej to co udaje miłość. Człowiek uczestnicząc w tej bitwie określa się, po której stoi stronie. Podobnie jak w prawie, nieświadomość nie ma tu nic do rzeczy. Odpowiada się za swoje wybory i wynikające z nich czyny. A wyboru dokonuje się pod wpływem tego co podpowiada własny umysł. Jeżeli człowiek jest zniewolony, jego wybory będą autodestrukcyjne, chociaż przekonany będzie, że jest odwrotnie. Podobnie działają czynniki zewnętrzne, namowy, sugestie, różnego rodzaju nakierowania, które więcej mają wspólnego z podpowiadającym, niż interesem własnym. Warto pamiętać o złych ludziach, mających jakiś zły interes, którzy użyją wszelkich dostępnych im środków i możliwości by wpłynąć na wolność wyboru. Będą to właśnie te drobnymi, niezauważalnymi kroczkami czynione postępy dla wpływania na innych. Nie wolno nam też zapominać o królu kłamstwa i udawania. Wiara w szatana na progu XXI w. może i nie przystoi, ale nikt nie może zaprzeczyć ani rosnącemu zainteresowaniu tym tematem, jak i rosnącemu zapotrzebowaniu na egzorcyzmy. Zaprzeczanie jest narzędziem szatana.

Bo właśnie o rosnącym wpływie satanizmu na nas i naszą samoświadomość, chciałem nawiązać w tym swoim wpisie. Coraz więcej elementów satanizmu przyswajamy w naszej codzienności i dość obojętnie się do nich odnosimy. Zdarzają się też i coraz mniej obojętne zachowania wobec napomnień. Rosnąca agresja wobec wierzących, wiernych i trwających przy swojej wierze katolików. Kiedyś nikt nie dyskutował na temat zła jakie niesie za sobą zabijanie dzieci w łonie matki. Nawet ludzie, którzy dopuszczali się takiego czynu nie zaprzeczali złu. Dziś robi się z tego cnotę. Trwało to ładnych kilkadziesiąt lat, ale cel został osiągnięty. A satanizm to przecież zaspokajanie doświadczenia duchowego...

.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz