Pierwszy raz z Koziołkiem Matołkiem zetknąłem się bezpośrednio kiedy pierwszy raz ujrzałem siebie w lustrze. Potem kiedy pierwszy raz miałem refleksję na własny temat. A potem się posypało raz, za razem. Ku własnemu zadowoleniu zupełnie nie zdawałem sobie z tego sprawy. Uważałem go za postać literacką, przeplataną kreskówką, gdzie ciągle brzmiały mi słowa: "więc koziołek, mądra głowa, błąka się po całym świecie, aby szukać tego, co jest całkiem blisko". Nigdy nie pomyślałbym, że to ja. A to, że jestem koziołkiem matołkiem stanowi o tym, że wiem o czym piszę.
Większą część swojego życia spędzałem na poszukiwaniu tego, co zawsze posiadałem. Gdzie nie byłem, czego nie widziałem, nawet nie potrafiłbym opowiedzieć.
Paradoksem jest, że moje samookreślenie nastąpiło, kiedy musiałem przyznać się przed sobą, że zbankrutowałem na całej linii. Nie chodzi o jakąś firmę, bo zdążyłem ich zatracić kilka i nie tylko własne. Zbankrutowałem w człowieczeństwie. A wokół mnie ludzie, którzy mnie pocieszali - no co ty, ty? on, oni to tak, ale ty? nie wariuj! nie daj się ogłupić! itp. Musiałem wytrwać w moim zdaniu.
Kiedy się odnalazłem zacząłem dostrzegać jak powszechna to dolegliwość. Najtrudniej wytrwać wśród tej powszechności, przy wrodzonej zdolności do dołowania, wytrwać, i utrzymać się ponad. Wytrwać i utrzymać się na swoim właściwym miejscu. Może nie tyle wytrwać i utrzymać się tam, gdzie się odnalazłem, ale ruszyć przed siebie na drodze rozwoju, która tam się zaczyna.
Opisuje swój upadek jakby było się czym chwalić. Pewnie, że nie ma i nie ma czego naśladować. Lepiej się wyrwać z ponurej powszechności szybciej i to już teraz. Nigdy nie będzie za wcześnie na ten ruch. Opisuje to po to, by każdy, kto zechce, przemyślał sobie o co chodzi z tym Koziołkiem Matołkiem.
Jest wiele takich aspektów, które wydają się poza zasięgiem ręki. Wydają się takimi dlatego, że nie potrafimy spojrzeć na to, co tymi swoimi dłońmi zasłaniamy przed samymi sobą. Czego unikamy własnym wzrokiem, a jest w zasięgu, tylko po to by twierdzić, że nie mamy tego w perspektywie. Czego unikamy usilnie, tylko po to, by się tego zaprzeć przed samymi sobą.
Celem takiej postawy jest uznanie, że skoro coś jest ponad nas, to jednak wyrażając swoją chęć i wolę osiągnięcia tego, uszlachetniamy siebie. Stajemy się dzięki temu, że nie osiągamy swoich celów, bohaterami romantycznymi. Oczywiście, że istnieją elementy zewnętrzne, które nam przeszkadzają i warunki, które faktycznie odsuwają od nas nasze cele. Ale generalnie kierujemy się obłędem. Powtarzamy te same błędy, licząc, że tym razem efekt będzie inny. Pogrążając się w coraz silniejszych efektach błędnego postępowania, oddalamy się od przyświecającego nam celu.
Do napisania tych słów skłoniła mnie lektura tekstu Ireneusza Krosnego "Robią wszystko by nie uwierzyć". I zdanie: "Tak już jest, że dziś łatwiej jest ochrzczonym ludziom wierzyć w lewitujących joginów niż w działanie Ducha Świętego." Bo właśnie to zdanie obrazuje mi idealnie jak sami sobie stawiamy pułapkę, dzięki której coraz niżej oceniamy samych siebie. Być może tylko za wysoko trzymamy nosy, by zobaczyć gdzie żyjemy, czym i w jakiej rzeczywistości. Pewnie jednak kierujemy się wolą i wynikającymi z niej wyborami, co nie pozwala na refleksję w innych warunkach jak tylko osiągnięcie dna, zbankrutowanie we własnej samoocenie.
Po prostu, jest nam kiepsko w życiu, ponieważ ciężko nad tym pracujemy, by tak właśnie było. I już nie potrafimy przyjąć, że nie musi tak być...
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz